Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


13.4.12

Gdzie drwala rąbią, tam duchy lecą

Duch Pana Witolda polatywał niespiesznie nad laskami, piaskami, klifami i falami Pomorza, Zachodniego zresztą, tak bohatersko odzyskanego z teutońskich wrażych łap piastowskiego niemal zakątka. Niespiesznie, bo raz, że pogoda już była posezonowa, przymrozkami listopadowymi pachnąca, co dla przybysza z południa stanowiło pewien dyskomfort, a dwa, że lot ten bezcelowy nie był, lot to był zwiadowczo-poszukiwawczy, rzec można. Duch Pana Witolda szukał otóż ciała Michała Witkowskiego. A właściwie to na odwrót było. Bo ciało Michała Witkowskiego duchowi Pana Witolda na nic, choć to hipochondryk poddający się często zabiegom higieniczno-odkażającym, a duch Pana Witolda Michałowi Witkowskiemu jak najbardziej potrzebny, bo jak obszył do prozy się przyda.

Duch Pana Witolda polatywał, na nieznane mu zachodniopomorskie zakątki zerkał, na Międzyzdroje, Lubiewo, Grodno i Świnoujście nawet na wyspie Wolin rozpromowane. A Michał Witkowski stał na polanie, otoczony sosenkami i odległym szumem fal i kombinował wśród zgromadzonego wokół niego zbędnego szpeju (laptop, elektryczna szczoteczka do zębów, Nokia 3010, paralizator antyterrorystyczny, wszystko bez prądu), jak by tu nie tylko prozę fabularną uskutecznić, ale żeby ona i wystarczająco kulturalna była w nurcie meta i post, i prowokacyjnie niegrzeczna w nurcie glamour masculinum, żeby odpowiednio wysoka na Nike i niska na paperback ze stacji benzynowej, żeby i kryminał, i romans, i nostalgiczna obyczajówka peerelowska. Bo ambitny był Witkowski, choć luzak. I pewny siebie, bo wsparcie miał Jacykowa. Murem za nim stał. Umownym.

Michał Witkowski po prawdzie nawet nie stał na tej polanie, tylko siedział na pieńku, kawkę Kopi Luwak z termosu po kapce przelewał do ćmielowskiej filiżanki i ze smakiem sączył. No sugar. I w górę patrzył, na niebo, wszak nikt weny pod nogami nie szuka. No cigarettes. Parę proteinowo napakowanych farmaceutyków organizmowi już zaaplikował, więc koncentrację miał zawyżoną i odczucia termiczne w granicach komfortu. Czuł, że kocha Pomorze Zachodnie, nie dbając nawet o wzajemność. No drugs.

Siedział wytrwale, bo wiedział, że to mu się przyda do prozy.

Michała Witkowskiego siedzenie nagrodzone zostało. Duch Pana Witolda, co polatywał nad laskami, piaskami, klifami i falami, wypatrzył Miszkę i lot ku niemu zniżył, a nawet na skraju polany otoczonej kłującymi krzakami jeżyn bezpiecznie wylądował. Faję oldskulową z zębów wyjął, kapelusz filcowy nicejski poprawił (bo nie wiedział, czy z Miszką witać się przez kapelusza uniesienie, wszak to już obyczaj zaginiony, ale czasami obyczaje z pozoru zaginione do łask wracają, jak choćby łydek dziewczyńskich chłostanie witkami w Lany Poniedziałek, do którego jednak co najmniej jeszcze pół roku było). Zatem poprawił i w te słowa do Witkowskiego przemówił, choć palicem go jednoznacznie nie wskazał.

Widzisz, Witkowski, szmat drogi przebyłem, a jeszcze większy szmat przede mną. Alem w imię wartości wyższych się nie zawahał. Wezwałeś imię moje Witold, ferdydurki i pornografie moje przejrzałeś, co tam przejrzałeś - organicznie wchłonąłeś, jakbyś szpik z kosteczek chickenwingsów wysysał. Kiedy lubieżne Lubiewo i tirowską Margot pisałeś, nie byłeś jeszcze tak chłonny, siermiężniej bałamuciłeś. Prostej samoświadomości ci nie stawało. Substytutów szukałeś, na sesje dla cekaemów czy viv się dla zdobycia doświadczenia wpraszałeś, prowokacje dla pudelków i superekspresów prokurowałeś. A jak wysokie obcasy interwiew ci zaproponowały, toś na tę okazję nawet nowy flakon Obssesion Calvina Kleina kupił, chociaż teraz wstydzisz się do tego przyznać. Zresztą, co tam wspominać, na teraźniejszość popatrzmy. Teraz wszak dumnie jak Don Kichot z kopią na sztorc motorowerem po leśnych duktach pomykasz, boś się w końcu swego Sancho Pansy w postaci międzyzdrojskiego przystankowego luja dochrapał, coś go przyhołubił doładowaniami heyah i pizzami z kiełbasą bez pieczarek, coś go z bielizny intymnej w postaci bokserek przy nadarzającej się okazji ograbił, o szaliku Pogoni nie wspominając. Dorastasz, cwaniejesz, Witkowski, choć woli silnej jeszcze nie masz, papierosy, w dodatku cudze palisz, choć zapas gumy nicorette ze sobą na Pomorze Zachodnie przywiozłeś.

Duch Pana Witolda powietrza zaczerpnął, bo choć tego nie potrzebował, to jod odzyskany marnować się nie powinien, i kontynuował.

Tyś, Witkowski, umyślił, takie opus magnum na własne trzydziestopięciolecie stworzyć, bo w dzisiejszych czasach do czterdziestki trzeba się wyrobić musowo, potem postęp technologiczny absolutnie wyklucza. A wykluczenia się boisz, oj boisz. Starałeś się, Warszawę porzuciłeś (choć widok na Smyka i London Steak House rzeczywiście żalowy, ale nie wiem, coś w stypendialnej Brukseli przez okno widział), o konwencję zadbałeś, kompozycję starałeś się trzymać w ryzach, nie zawsze skutecznie, realia późnego Peerelu i wczesnego Balcerowicza rozkminiłeś detalicznie, nawet uczucia wyższe, jak miłość do pieniędzy i nienawiść z powodu pieniędzy, zawarłeś. Widać, że miksturę według przemyślanej receptury przyrządzałeś.

No i różni ci teraz kadzą, aj aj cmokają, żeś taki niewyszukanie wyuzdany, paraliteracko uzdolniony i pokrętnie wysublimowany, że teraz to już nie cekaemy, vivy i pudelki, ale uważam rze albo NaTemat Lisa tylko w grę wchodzą. Ja ani nadmiernie ciebie motywował nie będę, ani niepomiernie w czambuł (wydzielony oddział Tatarów dokonujących zagonów w głąb terytorium przeciwnika) potępiał. Co rzec miałem, tom rzekł. Jednego jednak wybaczyć ci, Witkowski, nie mogę. Nie mogę i już. Zbyt wiele lat na obczyźnie spędziłem. Nie wiesz? Ano tego, żeś Mariolę  Cierpisz, niestrudzoną stróżówkę prawa z Międzyzdrojów, krawężniczkę tutejszą na bezprawie ciętą, na pastwę po tym całym bajzlu, coś tu w lesie sprokurował, pozostawił, gdy ona już dawno do Świnoujścia awansowana być powinna. Choć z drugiej strony niechętnie rozumiem, że bohaterowie męscy bliżsi są twemu sercu, taksówkarzowi Wojtkowi nawet szyby w golfie przez złych ludzi rozbite sfinansowałeś. To tyle bym ci rzekł, Witkowski.

Tym razem duch Pana Witolda wstrzemięźliwy w gestykulacji nie był i Witkowskiego palicem jednoznacznie i oskarżycielsko wskazał.

Witkowski akurat Kopi Luwak dopijał.

Duch Pana Witolda faję wygasłą dizajnerską między zęby wcisnął, poły gabarynowego płaszcza zagarnął i śmignął na jakimś zarąbistym widać żabojadzkim dopalaczu na azymut do boskiego Buenos, bo zimę tam spędzić zamiarował.

Witkowski po namyśle nad słowami zasłyszanymi talizmany swoje, pendrajwa na usb i nogę (lewą) Barbie, co je na szyi ku pokrzepieniu sztucznemu serca nosił, gwałtownie zerwał i precz impulsywnie w krzaczory odrzucił. W ten sposób od zmory dzieciństwa się uwolnił, i od zmory prozy się uwolnił, i wolność wokół zapanowała pod siedmiobarwną tęczą, co między Lubiewem a Świnoujściem aż chyba na niebie stanęła.

A sosny szumiały nie wiedząc, czy to się do prozy przyda. 

Witold Gombrowicz, portret Łukasz Martyka, absolwent LO im. Mikołaja Kopernika w Tuchowie
Michał Witkowski, portret – Paulina Lignar, absolwentka ASP w Krakowie

Michał Witkowski, Drwal, Świat Książki 2011

1 komentarz: