Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


15.12.11

ZEHciejcie wniknąć w ciemną materię

Świetne, świetne, świetne….

„Ciemna materia” Juli Zeh jest kryminałem efektownym, substancjalnym, niepotulnym, jarowizacyjnym,  stonowanym,  bromowodorowym, paradygmatycznym, intrygującym, bezpruderyjnym, immanentnym, łobuzowatym, pomrocznym, kaskadowym, hydrotermicznym, nawałowym, apolitycznym, życiodajnym i życiobiernym…

Tu z niechęcią przerwę tę listę zasłużonych epitetów, ponieważ ponoć używanie w mowie i piśmie dużej liczby przymiotników jest oznaką złego stylu, a czasami wręcz obskurantyzmu intelektualno-emocjonalnego. Jest to pogląd wedle mnie o tyle nieprawdziwy, że znam osobników posługujących się trzema-pięcioma słowami, z których żadne nie jest przymiotnikiem, jednak o finezję i głębię absolutnie nie ośmieliłbym się ich podejrzewać. Podobnie fałszywy pogląd pokutuje w temacie deminutiwków (czyli zdrobnieniaszek i zdrobnieniuniek).

Aby zapełnić tragiczną lukę, jaka mogłaby powstać po nagłym zakończeniu mojego ekstatycznego opisu, złożę deklarację. Deklarację na tyle ważką, że mogę obawiać się, iż wywoła ona gigantyczne tsunami czytelniczych reakcji, które to tsunami skotłuje mnie, wymiętoli, a na koniec pozostawi pół- ale jednak żywego, oblepionego algami i mniej apetycznymi owocami morza, abym gruntownie zrewidował swój system wartości. Ale cóż, świadom konsekwencji, z dekadencką odwagą deklaruję:
ogólnie nie lubię kryminałów.

I wyjaśniam – nie lubię nie oznacza, że ich nie czytuję. Zdarzało się, zdarza i pewnie zdarzać będzie. Tym bardziej, że często kryminały się kamuflują i udają zupełnie co innego. Ale nie lubię ani tych kryminałów, w których kto zabił okazuje się na początku, ani tych, w których okazuje się to na końcu, ani tych, w których nic nie wiadomo od początku do końca, ani tych, od których mdleją ręce, potrzebny jest elektroniczny indeks osób (do szybkiego wyszukiwania), a akcja musi zakończyć się w okresie 3-miesięcznej wegetacji, bo inaczej wszystko pokryje wieczna zmarzlina (co może akurat nie dotyczy sezonu bieżącego – w ogóle ocieplanie klimatu weryfikuje wiele do tej pory uważanych za aksjomaty twierdzeń). Ani tych, w których komisarz jest błyskotliwy, tylko lekko utyka i skończył Eaton, ani tych, w których pije, się łajdaczy, został porzucony lub poddany mobbingowi, ani tych, w których pobrzękuje tytanowym piercingiem lub ma odpowiednio dużo tatuaży w równie odpowiednich miejscach, ani nawet tych, w których to wszystko plus komisarz jest płcią, czyli komisarką.

Teraz już jestem do dyspozycji, desparate househusband… (szybko, szybko, tę białą chustę na głowę!!!)

Ponadto, jako człowiek o endemicznym poczuciu humoru, szukam bratnich dusz, ale nie szukam ich tam, gdzie to beznadziejne. A zatem przede wszystkim nie w plemieniu Barbarossy. Czasami może nawet posuwam się ciut za daleko – pieśni Schumanna słucham jedynie w transkrypcji na rożek angielski, a Beethoven według mnie miał mnóstwo szczęścia, że akurat dostał od Gałczyńskiego tak świetny polski tekst, bo w przeciwnym razie, postawiony pod murem, mógłbym wybrać eurosceptycyzm (co skutkowałoby zmarnowaniem mnóstwa czasu na odnalezienie Polski, która raptem przeniosłaby się zupełnie gdzie indziej, niż przez lata całe przypuszczałem).
A „Ciemna materia” to literatura niemiecka. Tyle dobrego, że Zeh na kilometr czuć siarkowodorem ortodoksyjnej niearyjskości.

Jakby nieszczęść było mało, w „Ciemniej materii” bardzo wiele zależy od cyklizmu. Sport ten, jako widomy znak zwycięstwa ducha nad materią, miał zawsze dobrą prasę w tradycji europejskiej. Tak jak Sted pozostanie na wiek wieków patronem rosołu, tak cyklizmowi patronuje sam król Kreon, który wjeżdżając do Teb nucił z lubością (na melodię znanego w antyku, a dziś trochę zapomnianego Tymoteusza z Rymcymcym, na życzenie odpowiedni zapis nutowy) co następuje:

     To ja,
     Kreon Wspaniały, Kreon Wspaniały, Kreon Wspaniały,
     a wy
     moje pedały, moje pedały
     dwa!

Ale czy sam fakt tak zacnego mecenatu może nakłonić do robienia sobie na tyłku nadprogramowych odcisków, które i tak są obowiązkowym punktem programu dla tych, co piszą, choćby pisali od rzeczy?

No i last but not least.  Wszak nikt odpowiedzialny nie może nie postawić (uwielbiam te toksyczne podwójne zaprzeczenia) sobie kardynalnego pytania: czy możliwy jest jeszcze kryminał po Dostojewskim?
Kto odpowie: tak, przechodzi do drugiego etapu. Kto odpowie: nie, dostaje pudełko łakoci i gryzaczek.
Juli Zeh dowiodła, że kryminał jest konieczny. Tyle tylko, że właśnie taki, czyli zupełnie inny.

Czas teraz przejść do meritum. „Ciemna materia” nawet przez nanosekundę się nie dekuje – dotyczy zagadnień wysublimowanej fizyki. W większości kwantowej, czyli tej, o której nawet Einstein miał mgliste pojęcie. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że dane mi było zgłębiać tajniki fizyki kwantowej. I do dziś mam o niej równie mgliste pojęcie, jak Einstein.  Ale… ale coś wiem. Wiem na przykład wiele na temat jednego z kluczowych pojęć tej dziedziny wiedzy ezoterycznej, a mianowicie absolutnego gdzie indziej.  Tak, absolutne gdzie indziej to najbardziej poetycki i natchniony termin, jaki zdarzyło mi się usłyszeć z ust przedstawiciela nauk ścisłych. Absolutne gdzie indziej istnieje, a ja wiem, co oznacza. Żeby to wyjaśnić, trzeba cofnąć się do lat szkolnych…

Lekcja fizyki rzecz jasna. Nauczyciel wzywa do tablicy uczennicę, która równolegle chodziła do szkoły muzycznej. Jak łatwo zgadnąć, fizyka w jej przypadku należy do grupy przedmiotów wysoce fakultatywnych. Ma do rozwiązania zadanie. Konieczne jest posłużenie się wzorem, w którym występuje grecka litera rho (ϱ). Kłopot. Duży kłopot. Nauczyciel czeka, mucha bzyka, dziewczyna się poci.
W końcu nauczyciel rozrywa napiętą ciszę dynamitem swego głosu:
- No, dławiduda, coś końcu podstawisz pod to ro, no wiesz, to co wygląda jak plemnik!?
I to naprawdę jest nie fair. Nauczyciel świetnie wie, że dziewczyna ćwiczy grę na flecie piccolo, a nie na dudach.
- Pała. W domyśle dzięcielina.
Nauczyciel się rozgląda, wzrok drapieżnika. Typuje następną ofiarę. Rho wciąż dziewicze. Pada na mnie.
- Do tablicy!
- Nie mogę…
- Co!?
- Nie mogę, panie psorze, bo aktualne mam nogi w kasetce (o cne czasy, gdy ławki kasetki miewały), ale mogę za to opowiedzieć na przykład o młodym Fidiaszu. Otóż Fidiasz już od małego przejawiał duży talent, strugał kozikiem w drewnie lipowym wiatraczki, gwizdałki i chochelki, a od czasu do czasu nawet i co większego…
- WOOOOON !!!!!!!!!!!
Wychowany w kulcie zgubnego posłuszeństwa wobec starszych, wyjmuję nogi z kasetki (to nie był blef) i udaję się… Gdzie? Absolutnie gdzie indziej!
Tak, od tamtej pory to pojęcie przestało mi być niepojęte, rzekłbym – nawet troszkę się z nim oswoiłem.

Akcja „Ciemnej materii” toczy się w Niemczech (schludne miasteczko Fryburg), bez cyklizmu nie byłoby ofiary, co dla kryminału może być faktem krępującym, w kręgu podejrzeń znajduje się dwóch fizyków teoretycznych Sebastian i Oskar, zagadkę rozwiązują nieortograficzna komisarz Rita Skura (niekształtna jak na kobietę) i inspektor Schliff (niekształtny i jak na kobietę, i jak na mężczyznę). Po rzece pływają kaczki Bonnie i Clyde, ale we Fryburgu nikt na nie nie dybie (cudowne!). Słowa kluczowe to doublethink i misunderstanding (jak na porządną niemiecką powieść przystało).

A teraz, choćbyście nawet zaczęli badać metodą inwazyjną moją strukturę atomową, słówka więcej nie pisnę, bo jak kryminał, to kryminał. Niewiadoma, czyli ciemna materia być musi. I szach, i mat, i Eine kleine Nachtmusik.

Świetne, świetne, świetne…

Juli Zeh, Ciemna materia, W.A.B. 2009

PS. Ze względu na ograniczone moce serwera, nie byłem w stanie odebrać wszystkich życzeń zdrowia, jakie do mnie wysłaliście po informacji, że niedomagam. Mam nadzieję, że następna moja słabość przydarzy się dopiero wówczas, gdy technologia nie będzie już tak człowieka ograniczać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz