Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


17.11.11

Niedawno, w nieodległej galaktyce

Wszystko wskazuje na to, że szans na Literacką Nagrodę Angelusa już raczej nie mam. Przynajmniej w tym roku. I to wcale nie dlatego, że nie identyfikuję się z Europą Środkową.

Ma je natomiast w stosunku jeden do siedmiu Białorusinka Natalka Babina. Gdybym był w jury, nagrodę przyznałbym jej nieodwołalnie – już za samą na wskroś mefistolesowską kombinację imienia i nazwiska. W tym roku nie ma siostrobójczej konkurencji, w szranki nie stanęła bowiem Kalada Juhasia – autorka „Traktora”; traktor odgrywa wiodącą rolę w większości wydarzeń rozgrywających się na wschód od Bugu w ostatnim półwieczu.

Natalka Babina z tytułem nie poszalała, napisała „Miasto ryb”, choć ichtiologicznych wtrętów w książce niewiele, najsmakowitsze dotyczą pieczonego suma, spadku po Rzeczpospolitej Obojga Narodów, zwanej tak eufemistycznie.

Gdy powziąłem zamiar napisania o „Mieście ryb”, okazało się, że o „Mieście ryb” nijak napisać nie mogę, bo jest ono dla mnie jako ta magdalenka. Ledwie moje komórki sensoryczne weszły w kontakt w rudawą okładką, już po synapsach popłynął do mózgu kategoryczny komunikat: byłeś tam, byłeś i widziałeś!

Jako żywo. To jedna z tych przygód, o jakich człowiek z chęcią opowiadałby nawet prawnukom, gdyby tylko ta sztuczna szczęka tak często nie wyskakiwała… Przyznam otwarcie: byłem na Białorusi.

Jeśli jest taka opcja, żeby skompilować w imaginacji „Sokoła maltańskiego” i „Trzy dni kondora”, to w takim właśnie filmie zagrałem główną rolę. Od tej pory to ja, miast Bogarta czy Redforda, będę okupował zbiorową wyobraźnię znawców filmowej klasyki popkulturalnej.

EPISODE I

Wydarzyło się to już dość dawno, w naszej galaktyce, znany dobrze satrapa alias gensek rządził dopiero kadencję z przedziału 1-10, po bokach miał jeszcze wystarczająco, żeby spokojnie pożyczać socjalistycznemu irokezowi. Pewna rodzima organizacja gospodarcza zwróciła się do mnie z prośbą, bym odbył wyprawę do Mińska w celu dokonania rekonesansu. Moim zadaniem było przeprowadzić rozpoznanie (razwiedka bojem), czy Białoruś oferuje zagranicznym inwestorom warunki porównywalne do tych, o których bez przerwy entuzjastycznie pisano na łamach białoruskiej rządowej gazety „Republika”.

Nie posługiwałem się wówczas ani językiem białoruskim, ani będącym również tam w użyciu ukraińskim, rosyjskim też się nie posługiwałem, choć byłem przekonany, że posługuję się co najmniej nieźle (jedynie akcent wymagał drobnej korekty, był zbyt mało śpiewny).

Moi zleceniodawcy płacili wynagrodzenie i pokrywali koszty, jednak poradzili, abym występował pod przykrywką, bo dzięki odpowiedniej mistyfikacji zdołam się więcej wywiedzieć. Uradziliśmy zatem, że wystąpię jako potencjalny naiwny polski  inwestor (czytaj: wór z dolarami), który rozgląda się za dobrym biznesem. Pożyczyli mi omegę (na szczęście podróbkę) i poznali z Miszą, zeuropeizowanym ponoć Białorusinem mieszkającym w Polsce, mającym w Mińsku rodzinę, który miał być moim cicerone w tej amazońskiej niemal wyprawie. Podejrzewałem, że tak naprawdę to double spy.

Pożegnałem się z bliskimi, spisałem testament i… w drogę. Droga zaczynała się na Dworcu Centralnym, skąd wyruszał mieżdunarodnyj nocny do Mińska. Skład był ozdobiony sierpami skrytymi w wieńcach z kłosów. Wagon sypialny, ja, Misza i jakiś trzeci, obcy. Obcy jest niebezpieczny. Pociąg jeszcze stał, a Misza znalazł konduktora i w kąciku przy kiblu z nim „zagadał”. Po chwili konduktor wszedł do przedziału i kazał obcemu się przenieść, ponieważ panowie (czyli ja i Misza) jadą w ważnej misji dyplomatycznej, wiozą dokumenty dużej wagi i muszą mieć zapewniony odpowiedni komfort i bezpieczeństwo. Obcy nie dyskutował (chyba Białorusin), zabrał manatki i tyleśmy go widzieli.

Pociąg ruszył. W przedziale tylko my samodwaj. Wówczas zeuropeizowany Misza sięga po swój czemadan, wyciąga zeń zawiniętą w gazetę kiełbasę, czuć, że odpowiednio naczosnkowaną, oraz flaszkę z bezbarwnym płynem. Początkowo pomyślałem, że chce przetrzeć okna wagonu (współczynnik przezroczystości był niewysoki), bowiem na etykiecie stało (nie pomnę już, czy łacinką, czy cyrylicą) KRISTAL. Misza jednak wyprowadził mnie z błędu – musimy wypić za powodzenie wyprawy. Okazało się, że Kristal to obok wody brzozowej najpopularniejszy trunek białoruski, od wody brzozowej zresztą tańszy.  W dodatku nie ma po nim kaca. Fakt, nie ma.

Gdyśmy z Miszą zapewnili sobie powodzenie, zdrzemnęliśmy się niemnożko, aż do momentu, gdy nas w Brześciu zaczęli na szerokie tory przestawiać. Pogranicznicy, zapewne ostrzeżeni przez konduktora, że w tym przedziale jadą ważne dyplomatyczne persony, nawet do nas nie zajrzeli. Pociąg znowu ruszył, noc, ciemno choć oko wykol, więc znów drzemka. Do rana. Z piskiem kół wjechaliśmy na dworzec w Mińsku.

I Brześć, i Mińsk występują w powieści Babiny. Dlatego i ja o nich wspominam. Ale o tym, co się działo w Mińsku, a także o tym, co się działo w mieście ryb, napiszę wkrótce, bo skoro już jako rasowy ornitolog skrzyżowałem sokoła z kondorem, to horror muszę dawkować, bo tak trzeba, gdy wokół ptaki.

Zatem wkrótce EPISODE II.
 
Natalka Babina, Miasto ryb, Rebis 2010


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz