Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


9.1.12

O świętym, któremu nawet guziczki niezbyt wadziły

Razu pewnego święty Piotr przechadzał się niespiesznie po łąkach niebieskich. Nie to, żeby nie miał nic do roboty, bo tej był huk jak zawsze, ale jako że lata miał już święty swoje na karku, a ostatnimi czasy wielce się natrudził przy bramach niebiańskich, bo wielu, bardzo wielu do nich kołatało, zostawił obowiązki na trochę swoim anielskim pomagierom, kompetentnym, acz o estymie nieporównywalnej. Umyślił sobie, że spacer siły mu przywróci i nowy blask w oczach zapali.

Szedł zatem święty Piotr, starał się uwagi na siebie nie zwracać szczególnej, z oddali nasłuchiwał odgłosów próby chóru serafinów, który szlifował nowy repertuar, bo co tysiąc lat wypadało rutynę śpiewaczą naruszyć i dać szansę zapaleńcom z zaplecza.

Łąki niebieskie bezkresne, zatem kontent był święty, że jak na razie żadnej duszy zbłąkanej nie napotkał, bo zasłużony odpoczynek mogłoby to mu przerwać. Jednak szczęście nawet w niebiosach nie trwa wiecznie. Bo oto dostrzegł, że ktoś człapie w jego stronę. Skryć się nie było gdzie, poza tym to niehonorne zachowanie, zatem chcąc nie chcąc na powitanie się gotował, choć towarzystwo teraz niezbyt mu w smak było. Lekka mgiełka nad łąkami się unosiła, więc zrazu sylwetki nie rozpoznał, choć człapanie rozchodzonych buciorów coś mu na myśl przywodzić zaczęło.

No się nie mylił, po chwili już miał pewność wszelaką. I uśmiech twarz mu rozświetlił, taki od ucha do ucha, że nawet przez siwą bujną brodę się przedarł.

– Janku drogi! – zwołał i ręce rozwarł, ażeby spotkanego serdecznie uściskać (a zarazem z rybackiego nawyku to uczynił – by mu się zdobycz nie wymknęła).

– Wszelki duch Pana Boga chwali, nosi cię jak zwykle, usiedzieć w miejscu nie możesz, eremitą nigdy nie byłeś, co prawda to prawda…

To mówiąc, spotkanego do piersi patriarszej a słusznej przygarnął i po bratersku uściskał.

– Rad jestem, żem Cię dziś spotkał przy świetle dziennym, bo wszak Twardowski jesteś i raczej blask lunarny miłować powinieneś. Ha, dobrze powiedziane, przyznaj księże prałacie?
­

– Święty Piotrze, powiedziane wybornie. I ja się cieszę z tego naszego spotkania. Ale siądźmy gdzieś na chwilę, proszę, bo nogi już mnie bolą. Odetchnijmy, bo i Ty, jak mi się widzi, sterany jesteś ociupinkę.
­

– A siądźmy, siądźmy, Janku. Mam nadzieję, że próba chóru wnet się zakończy i spokój święty zapanuje. Jak słyszę, spierają się tam teraz, czy excelsis bardziej z włoska należałoby wyśpiewywać, co brzmiałoby jak "ekczelzis", a ja jednak do łaciny klasycznej, łaciny wulgaty przywiązany jestem. Tak czy siak, skończą wkrótce, bo ile o takiej du… drobiazgu bajtlować można.

Ksiądz Twardowski głową pokiwał na znak, że się ze świętym w rozciągłości zgadza.  Przycupnął na obłoczku, który w sam raz usłużnie podpłynął. Święty Piotr hycnął na obłoczek obok i obaj kontenci nogami w powietrzu zamajtali.

Pomilczeli chwilę, ksiądz z szacunku dla starszego wiekiem i rangą niebieską, a święty z namysłu, bo spraw kilka do księdza się zebrało i musiał wybrać, od czego by tu zacząć.
­

– Guziczki, Janku – powiedział wreszcie święty.
­

– Guziczki? ­– zdumiał się prałat. ­– Co z guziczkami?
­

– Janku, krzywo zapięte. Jak zawsze guziczka do dziurki dopasować nie potrafisz.
­

– Aaa, cóż, spieszyłem się dziś rano, było co nieco do załatwienia, dusz znajomych kilka chciałem odwiedzić, a i do oddziału kobiecego zajrzałem, bo wizytki moje pisały, że stęsknione kazań, że tyle zeszytów w kratkę przygotowały, na zmarnowanie pójść nie powinny.

– No tak, obowiązki przede wszystkim, a już wobec siostrzyczek… Nie ma co gadać. A właściwie to jest o czym. Bo wiesz Janku, doszły mnie wieści stamtąd, z dołu, że księgę tam wydano nielichą, w której wiele o Tobie, wszystko zgoła niemal napisano. No i nazwano Cię tam Ksiądz Paradoks. Magdalena Grzebałkowska to uczyniła.

– Grzebałkowska, mówisz święty Piotrze? Nie pamiętam, chyba nie poznałem. Wnuczek przyszywanych kilka miałem, wiesz dobrze, że o nie dbałem, cytryny dawałem w prezencie, długopisy ozdobne, strugane koguciki, ale tej Magdy jakoś nie pomnę. Paradoks? Czyż ja Zenon jaki? Porobiło się ostatnimi czasy, oj porobiło, już tych młodych zrozumieć coraz trudniej.

– Masz rację, Janku, i ja często nie wiem, co mi tu do nieba wnoszą, jakieś ustrojstwa, co to muszę je egzorcyzmem traktować, żeby w nich się czort jaki ukryty podstępnie za bramy nie przedarł i popłochu wśród niewinnych duszyczek nie zasiał.

– Ale nie tylko z młodymi trudno się dogadać – ciągnie święty Piotr. – Na pewno pamiętasz, Janku, swoją sekretarkę, Oleńkę, co z kurortu nadmorskiego Zoppot przybyła.

– Jakże, oczywiście, że pamiętam. Schludna była i sumienna, uparta czasami ponad miarę, ale dla mnie dobra, pomocna wielce. Zapisałem jej z wdzięczności prawa do wierszyków, i te różne moje szpargały, co się na półkach uzbierały, choć często porządki robiłem i papierzysk pozbywałem się, żeby od spraw ważniejszych uwagi nie odrywały.

– Tupecik, Janku.

– Tupecik, święty Piotrze? Zły kolor?
­­

– Kolor może być, tylko się przekrzywił odrobinkę.

– Aaa, no tak, spieszyłem się, a poza tym, wybacz święty Piotrze, dostać tutaj dobry klej to nie lada sztuka.
­

– Zasada popytu i podaży, Janku. Ale z tą Oleńką... Otóż wystaw sobie, Janku, że ona wszystko to, co jej zostawiłeś, pod korcem ukryła, nikomu pokazać nie chce. Grzebałkowska rzeczona próbowała coś wydostać, bo rzetelnie do źródeł dotrzeć chciała, ale ze stanowczą odmową się spotkała. To smutna historia, pewnie nad jakąś sankcją trzeba będzie się zastanowić.

– Święty Piotrze, może Oleńka nie wie, co czyni.  Ale przecież są jakieś dyplomatyczne sposoby, by jej wytłumaczyć, że Grzebałkowska sroce spod ogona nie wypadła i też jej się co ode i po mnie należy.

– Może, może, Janku. Będziemy nad tym pracować w niebieskiej kuźni umysłów. Tak czy siak, radziła sobie, wielu zacnych ludzi poprzepytywała, w ich archiwa wgląd uzyskała zaufanie budząc, listów Twoich znalazła też co niemiara. W każdym razie odmalowała Cię, księże prałacie, chyba udatnie.

– Może to i radość, święty Piotrze, ale prawdę rzekłszy, próżny nigdy nie byłem, więc mnie to zbytnio nie łechce. A czy wierszyki moje wciąż ludziom się podobają?
­

– Podobają, podobają, Janku. Choć nie sądzę, żebyś był kontent z tego, że najbardziej to ten o pośpiechu w miłowaniu ludzi, bo szybko odchodzą. Jak grzechem śmiertelnym nieskażeni, to tutaj trafią i spotkać Cię będą mogli, o zdrowie zagadnąć, a może nawet na młode kartofelki ze zsiadłym mlekiem zaprosić. No ale tam w dole czasami różnie bywa…

Święty Piotr zamilkł w zadumie, a ksiądz Jan wraz, bo właśnie jakiś nowy rym zafurkotał mu pod krzywo przyklejonym tupecikiem i w myślach go sobie przepowiadał.

– Torba ­– przerwał tę pauzę święty Piotr.

– Torba, moja torba? A co z nią znowuż?

– No jak by tu rzec, Janku, obciachowa ona, bez obrazy. Ten popękany skaj, te plastikowe uszy, trochę ona nie pasuje do ascetycznego piękna naszych łąk niebieskich. Jesteś pewny, Janku, że musisz ją wszędzie ze sobą tachać?

– Święty Piotrze, jakże możesz o to pytać? Wiesz wszak, że muszę. Może ona i niepiękna, zgoda, ale tak już mi się do ręki ułożyła, że ona nie torba dla mnie, a przyjaciel. Gdzież bym zapiski swoje chował, a zapiski konieczne, bo pamięć już nie taka jak dawniej, gdzie trzymałbym prezenty dla tych, których obdarować pragnę, jak w końcu chroniłbym biedronki strwożone, bo tu w niebie aniołów co niemiara, każdy anioł skrzydłami zamiata, ptaka udaje, a biedronka niebożątko myśli, że ptak taki pożreć ją zechce. No sam powiedz, święty Piotrze…

– No tak, w zasadzie masz rację. Dobry był z Ciebie człowiek, dusza też niezgorsza, w dodatku na koniec Twej drogi na łez padole woli Twojej ostatniej nie uszanowano, ciało Twe nie na ukochanych Powązkach pochowane, a wmurowano pod marmurami w Świątyni Opatrzności Bożej, jak byś był dostojnikiem jakim. Rzec można, że w tym tkwi paradoks. Za samo to i guziczki, i tupecik, i nawet torbę skajową wybaczam, Janku.

– Dziękuję, święty Piotrze – ksiądz się uśmiechnął, rękę w torbie zanurzył, chwilę w niej pogrzebał, w końcu jabłko rumiane z niej wyciągnął.

– Chcesz gryza, święty Piotrze?

– Zawsze – odrzekł święty, gryza wziął, pochrupał ze smakiem, w końcu z chmurki zeskoczył i przeciągnął kości niemłode aż zatrzeszczało.

– A teraz, Janku, muszę już iść, obowiązki wzywają. Aniołowie, pomagierzy moi, wkrótce zaczną się gubić przy niebieskich bramach i nieszczęście gotowe. Wnijdzie jaki niepowołany, co to uzna, że próba ucha igielnego za legitymację wystarczy. Dbaj, Janku, o siebie, o siostrach wizytkach nie zapominaj, a jak nowy wierszyk napiszesz, podeślij go i do mnie, choć tylko prostym rybakiem jestem.

– Do zobaczenia, miło się z Tobą gawędziło. I dziękuję Ci za wieści o Grzebałkowskiej. I o Oleńce. I za dobre słowo. Pewnie znów się kiedyś spotkamy.

– Na pewno – odparł święty Piotr i dziarskim krokiem, z błyskiem w oku, wypoczęty, oddalił się ku swemu niebieskiemu przeznaczeniu.

A ksiądz Jan też nogi rozprostował, tupnął  dziarsko rozchodzonymi buciorami aż echo poszło, ale próba chóru już się zakończyła, więc nikomu tym nie przeszkodził, i poczłapał w swoją stronę. A tylko pod nosem sobie zamamrotał:

– Ksiądz Paradoks, to naprawdę paradne. Muszę tę Grzebałkowską zapamiętać…

Magdalena Grzebałkowska, Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego, ZNAK 2011

1 komentarz: