Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


7.11.11

Snycerz z Samarkandy


Opowiem tak króciutko tę moją historię, bo umiłowany kalif zapłacił mi, niech wiecznie lic jego jagody jedyną słuszną drogę zbłąkanym wędrowcom wskazują, abym tę historię przedstawił światu, bo to promocja taka naszego umiłowanego kalifatu, żeby przyjeżdżali Japończycy i robili dużo fotek. Króciutko, bo jak by było długo, to kto by to czytał, bo bym się zakałapućkał, bom szkół wielu nie skończył, a z lektur takich artystycznych  to chyba ostatnio „Wesele w Atomicach” zmogłem.

Bo czasu niewiele,
człek tyra i tyra
od świtu do nocy
ciągle dla wezyra…

No ale od początku. Urodziłem się w domu ubogiego snycerza w  Samarkandzie.  Ojciec mój Gepettus miał niewielki warsztacik w zaułku, w którym na obstalunek robił piękne koniki na biegunach, kołatki dla pań i panów, ozdobne łapki na myszy, tralki, balaski i inne lube drobiazgi. Choć był utalentowany, to w domu się nie przelewało. Matki mej nie poznałem i z szacunku do mego rodziciela – nigdy o nią nie pytałem. Jakem miał lat siedem, ojciec nauczył mnie czytania liter i rachowania. Zacząłem też pracę. Roznosiłem gotowe zamówienia po domach, gdzie gospodarze od czasu do czasu zapraszali mnie do kuchni i dawali racucha abo i nawet i skibkę chleba z gotowaną głowizną.

Żeby nie przedłużać - czas płynął, ja na racuchach i głowiźnie rosłem, ojciec dłubał, a nad naszym pięknym krajem zaczęły się zbierać chmury. Sąsiad Samarkandy, Lord Farquad, oburzony faktem, że dostał czarną polewkę od kalifa i księżniczka mu koło nosa wraz z posagiem przeszła, wojsko zaczął gromadzić. Wtenczas to, będąc już młodzieńcem, któremu wąs  się sypnął (pod nosem, a jakże), list od mistera Barristera Raoufou Honvo z Beninu (kancelaria prawna Makkak, Gibbon & Other Monkeys) otrzymałem, w którym czarno na białym stało, że nieznana do tych pór matka moja spadek mi pozostawiła w wysokości 149.999 dukatów i w szkatule skryte bezcenne precjoza. Miłemu Misterowi z Beninu odpisałem (krótko), że skoro matka moja taka szczodra, to nie mogę jej zawieść i rzeczone kwoty i precjoza przyjmuję. Mister prowizję swoją potrącił (75%) i spadek mi przysłał.
Traf chciał, że wówczas poznałem dziewczę przecudnej urody, dla którego głowę straciłem. Smagła była i gibka, oko jak węgielek, włos kruczy, cera jak mleko, bielizna podróbka Obsessive. Ona to doradziła, bym precjoza jej oddał na przechowanie, bo mogę się jakoś nieroztropnie zachować – wszak jeno początkującym snycerzem byłem – i przemarnować wszystko.

Żeby nie przedłużać – dziewczę pewnego dnia kazało mi spakować dłutka moje i pilniczki i ruszać z nią do Babilonu, bo ponoć tam dla snycerza pole wielkie do popisu (ze względu na niewielką liczbę drzew). W Babilonie tylko raz ostatni dało się dziewczę uwielbić i ze wschodem słońca zniknęło z mego życia wraz z precjozami. Na szczęście list pozostał, w którym zapewniło,  że to pożyczka jeno i z bólem serca mnie opuszcza rozdarta, ale jak mus to mus. Tak w Babilonie sam ostałem pośród drzew niewielu i bez dukata przy skołatanej duszy. Tak mnie tam zapoznał inspektor Klouseauoux, z racji profesji nad takimi opuszczonymi i w potrzebie będącymi opiekę sprawujący.
On to drogę mi wskazał, rzekąc, że jeśli do roboty się szybko nie wezmę i bakszyszu nie zapłacę, to niechybnie w gorączkę tropikalną wpadnę, a i depresja dopaść mnie może. Paszport mi odebrał i zapoznał z jednym swoim znajomym, byłym marynarzem, panem Hookiem. Ten Hook zaopiekował się mną i spółkę utworzył, w której on drewno potajemnie z ogrodów wiszących nocą hakiem pozyskiwał, a ja swoją snycerską sztuką je przetwarzałem i framugi, gzymsy, narożniki i werandy produkowałem, bo jak raz boom budowlany w Babilonie nastał z powodu Autostrady Wzdłużtygrysiej.
Tak powoli snycerzyłem, grosz do grosza ciułałem, ranę w sercu po zniknięciu dziewczęcia pozostałą lecząc. I pomyślałem, że ojca starego warto byłoby z Samarkandy sprowadzić. Nie było to łatwe, bo Lord Farquad rozeźlony Samarkandę najechał i ruch transgraniczny zamarł praktycznie.

Żeby nie przedłużać – usłyszałem (ku memu zdziwieniu), że za pieniądze można wszystko, nawet człowieka, snycerza steranego przemycić. I poznałem osobę, która zobowiązała się to zorganizować. Też to płeć była. W dodatku nadobna. Imię jej Hata, a imię drugie Mari było. Ciągnęło mnie do niej, choć wciąż po poprzednim zawodzie na nowy związek gotowy nie byłem. Hata Mari ojca mego – jak obiecała – sprowadziła pod osłoną, ja go odkarmiłem, odkurzyłem, dłutka nowe sprezentowałem i w warsztacie koło siebie zainstalowałem. Lord Farquad w mojej ojczyźnie spustoszenie siał, więc wesela wiele nie było. Hata Mari, widząc, żem markotny, słowem zawoalowanem dała mi do zrozumienia, że i ona Farquada niezbyt lubi i że oboje wbrew mu możemy uczynić. I tak powolutku na szkolenie mnie nakłoniła, szyfrów nauczyła (jak w snycerskim wzorze tajną wiadomość zawrzeć), w dukaty zaopatrzyła i pod przybranym imieniem do Samarkandy odesłała, bym w pałacu Farquada robotę znalazł i pod płaszczykiem snycerki knuł i doły kopał.

Żeby nie przedłużać – tak długo i skutecznie knułem, że w końcu Farquada do domu udało się z hukiem odstawić, Samarkanda odżyła, a Hata Mari – jak się okazało, w cywilu wdzięczne nazwisko Smith nosiła. Jam się jej oświadczył, co z radością przyjęte zostało, a dla niepoznaki (bo naturę szpiegowską już miałem) i ja Smithem zostałem, byliśmy tacy Państwo Smith nierozłączni.
Snycerki nie rzuciłem, ale jako osoba zasłużona wybredny się stałem, nie każde zlecenie przyjmowałem i nie w każdym drewnie. Najchętniej w lipie…

Żeby nie przedłużać – wpadła mi w ręce raz książka „Krawcowa z Madrytu”. I wiecie co?! Toż to właściwie historia o mnie. Miło być bohaterem, choćby literackim.

Gracias speciales:



Maria Duenas, Krawcowa z Madrytu, Świat Książki 2011. Wydanie dofinansowane ze środków Ministerstwa Kultury Królestwa Hiszpanii jako dowód kategorycznego odcięcia się monarchii i jej instytucji od parszywej frankistowskiej historii z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz