Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


9.3.12

Po co wracać do Knoxville?

Woda z cichym szmerem rozbijała się o brzeg. Bura sztywna piana osiadała na krawędzi lądu, bujana falą, rozrywana na strzępy przez przybrzeżne kamienie i badyle. Poranne powietrze nie było rześkie, czuć było butwiejące przekwitłe trawy, gnijące ryby i smołę. Nad rzeką zalegała wilgotna mgła, ledwo można było dostrzec nieodległe przęsło mostu, mocno wbite w porośnięty wiciokrzewem i turzycą nasyp. Wydawało się, że przez mgłę, z drugiego brzegu rzeki, przebijają się odgłosy pracującej rzeźni. Ale mogło to być złudzenie. Na pewno było słychać szum jadących ciężarówek. Jakiś czas temu wzdłuż rzeki wybudowano nową nitkę sześciopasmowej autostrady do Nashville, która pozwalała samochodom omijać coraz tłoczniejsze Knoxville. Miasto nigdy nie kochało swojej rzeki. Tennessee River płynęła sama sobie, gromadząc na nabrzeżach raczej odpadki cywilizacji. Miasto przekraczało susem cuchnącą rzekę, żeby nie dostrzec wzdętych ciał topielców, które spływały z nurtem. Teraz autostrada tym bardziej odgrodziła rzekę, a ktokolwiek dostał się na niezbyt szeroki pas nabrzeża, musiał mieć odczucie, że oto zawitał na dziwną obcą planetę dryfującą poza czasem. Niekiedy nie miał już odwrotu. Albo nie chciał go mieć.

Mężczyzna stał i wpatrywał się we mgłę. Trzymał ręce w kieszeniach wypchanych sztruksowych spodni, dżinsowa koszula, za duża o kilka numerów, była zapięta pod szyją. Nie miał ze sobą nic, żadnej torby, plecaka, butelki. Trudno było zgadnąć, czy wytęża wzrok, bo chce zobaczyć coś naprawdę, czy też nie jest niczego ciekawy i ze spokojem przyjmie każdy widok.

Z krzaków wychylił się pysk parchatego psa. Zwierzę węszyło. Po chwili doszło do wniosku, że nie ma zagrożenia. Pies szczeknął i przebiegł obok człowieka, czujnie zerkając, czy ten nie wykona jakiegoś gwałtownego ruchu: albo chcąc go kopnąć w żebrowany bok, albo rzucając resztkę jedzenia. Człowiek jednak stał bez ruchu. Pies zniknął pod mostem.

Mgła powoli rzedła. Można było dostrzec, że na wodzie stoi barka. Stalowe cumy, którymi była przymocowana, zardzewiałe, wrosły w pnie drzew, wokół których były omotane od lat. Wypiętrzały się rakowate zgrubienia. Na barkę prowadził trap, który nie budził za grosz zaufania. Brakowało pewnie co drugiej deski, a te, które pozostały, były zmurszałe i pokryte obślizgłą pleśnią. Sama barka była w nielepszym stanie. Wyglądało na to, że chyba tylko cud sprawia, że jeszcze się nie rozpadła i nie zatonęła. Na dziurawym pokładzie rosły jakieś młode drzewka, mech zarastał dywanem nadbudówkę. Wybite szyby i dyndające na jednym zawiasie drzwi, absurdalnie zbędne. Nikogo o zdrowych zmysłach nie powinno na niej być.

Sut?
Mężczyzna powoli zwrócił głowę w stronę, z której dobiegł głos.
Sut? To ty?
Ktoś ostrożnie wyłonił się zza nadbudówki. Splątane kosmyki rzadkich włosów, szczurza wydłużona twarz, oczka ukryte za szkłami reperowanych plastrem okularów z jednym zausznikiem. Uśmiechnął się. Na przedzie sczerniały ząb.
Niech mnie diabli, Sut. To ty. Wróciłeś.
Mężczyzna w sztruksach zrobił krok w kierunku barki.
Gene? Harrogate?

Suttree, sukinkocie! Niech mnie diabli, krzyczał mężczyzna z barki i już bez zawahania wyciągał przed siebie ręce, już chciał przybiec i uścisnąć serdecznie przybyłego, ale zarwała się pod nim jedna ze spróchniałych desek i noga po pachwinę wpadła pod pokład. Zachrobotało, wzbiła się chmurka kurzu, ale Harrogate nie zważał na nic, wyciągnął nieuszkodzoną na szczęście nogę z dziury i już był na brzegu. Jego radość ze spotkania była nieudawana.

Eee, wpadało się gorzej, Sut. Skąd żeś się tu wziął? Jużem myślał, że cię nigdy nie zobaczę. Jak mnie wypuścili z pudła, zaraz żem tu przyjechał, bo gdzie jak gdzie, ale tu to mogłem po tym garowaniu odpocząć. I co? Pusto. Żeś zniknął. Nikt nic nie wiedział. Tylko barka została. To żem się na niej zamelinował, specjalnie żem nic nie naprawiał, bo to taka zmyłka, że niby nikogo nie ma, po co sprawdzać. Sut, cholernie się cieszę, chodźżesz, mam tu gdzie niezłą berbeluchę, trza opić spotkanie musowo. Coś mi mówiło, że wrócisz, stary sukinkocie.

Suttree, zalany potokiem spontanicznych powitań Harrogate’a, milczał. Pozwolił się podprowadzić do zwalonego pnia. Harrogate sięgnął do schowka pod pniem i wyciągnął zamotaną w torbę z marketu flaszkę.

Zobacz, Sut. Superowa whisky. Za spotkanie. Pociągnął długi łyk. Wiesz, dużo się zadziało przez te ostatnie roki. Teraz to ja może ni mam najlepiej, no sam widzisz, kilku facetów węszy za mną, ale niedługo to już się odmieni, mam na oku parę interesów, forsy zarobię od cholery na nich, już niedługo, Sut. Bez obrazy, ale nawet tobie teraz nie powiem, bo bym zapeszył czy co. Ale niedługo będzie forsa. To wtedy barkę się odremontuje na glanc. Zostaniesz tu, Sut? Może razem zamieszkamy na rzece? Nie będziesz musiał już tych cholernych ryb łowić, kto by zresztą je kupił teraz, tu już ni ma nikogo, nawet czarnuchy zniknęły. Cisza, spokój, niby na letnisku. Mówię ci, Sut. Jeszcze po łyczku?  No. Tak żem sobie myślał, czy jeszcze wrócisz. Nie dalej niż wczora. I co, dobrze żem myślał, Sut? Tu se mieszkam, luksusów ni ma, ale gorzej bywało. Pamiętasz, jakem pod mostem melinę sobie wyszykował? To były czasy, żyło się, Sut. Młodzi byliśmy. A wiesz, mam nawet gdzieś te czerwone lampy, com je wtedy zachachmęcił z budowy, potem ci pokażę. No, Sut, wypijmy. W pierdlu letko nie było, co ci będę gadał, teraz też, ale jeszcze będzie forsa, mam coś na oku. Tylko trzeba się dobrze przygotować. Pomożesz mi, bo tobie to ja całą prawdę mogę powiedzieć, tylko nie od razu, później. I będzie forsa, miasto będzie nasze. Będziemy się rozbijać po knajpach, od dziewczynek się nie damy rady opędzić. Wiesz, może i jaki wózek się kupi, bo teraz to po tej autostradzie na piechty daleko się nie zajdzie, zaraz cię zwiną. Zapomnij o robocie na rzece, ryb ni ma, żółwi ni ma, małży ni ma. Nikt już łódką po niej nie pływa, szkoda zachodu, Sut. Cholerny sukinkocie, gdzie cię poniosło przez te wszystkie lata? Cóżeś robił? Ja żem ciągle myślał, że wrócisz. I wróciłeś. Wypijmy, Sut.

Suttree siedział na pniu i spoglądał na podekscytowanego Harrogate’a. Słuchał, ale sam nic nie mówił. Nawet nie sięgał po whisky. Odrywał z obalonego pnia kawałki kory, spod których wybiegały spłoszone, niemal pozbawione pigmentu robaki. Milczał.  Woda głośniej zachlupotała, zbudził się wiatr. Przyniósł smród zgnilizny.

Gene, nie zostanę. Chciałem tylko zobaczyć. Wiesz, czasami…

Suttree wstał z pnia, spojrzał na zrujnowaną barkę, uśmiechnął się smutno do Harrogate’a i niespiesznie ruszył w kierunku mostu. Harrogate zdumiony poprawił zsuwające się okulary, ręka trzymająca flaszkę opadła bezsilnie.
Ale Sut, ja żem myślał…
Suttree wspinał się na nasyp. Nie patrzył za siebie. Po dłuższej chwili zniknął.

Z krzaków wychylił się pysk parchatego psa. Zwierzę węszyło. Po chwili doszło do wniosku, że nie ma zagrożenia. Pies szczeknął i przebiegł obok, czujnie zerkając, czy siedzący nie wykona jakiegoś gwałtownego ruchu: albo chcąc go kopnąć w żebrowany bok, albo rzucając resztkę jedzenia. Człowiek jednak siedział bez ruchu.

Cormac McCarthy, Suttree, Wydawnictwo Literackie 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz