Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


2.11.11

Teaser zdemaskowany, czyli jak po lek na Morbus gallicus za ocean żeglowano


Kiedy nie muszę, to czytam: bez markera fluo, bez kanarkowych postitów, unikam  notek robionych w palmtopie (opcit i ibid, i passim, moje jakże ulubione, bo oznacza „tu i ówdzie”, choć ideałem jest „absolutne gdzie indziej”, które poznałem, gdym intuicyjnie zgłębiał fizykę kwantową), bo w palmtopie klawiszki mi się zlewają, a patyczek uwiera w odcisk na palcu środkowym. Dyktafon natomiast jest od dobrych sześciu bodaj  lat całkiem zdyskredytowany (passe) i kołkiem osinowym przebity na amen.
Tak postępuję, gdy czytam za darmo, co nie oznacza, że na darmo, tuszę (och, luba odmiano!).

Dlatego potem (poczem, poczemu i po ile, gdy czarnoziemu brak) piszę o tym, co zapamiętałem, a nie o tym, o czym autor i jego recenzenci już napisali, a akolici recenzentów utrwalili.
Muszę wiedzieć, że moja autonomiczna pamięć, coraz bardziej bidula katowana, ale przez to wytrenowana topowo, pełna rozpychających się skojarzeń, stawia stempel w mojej książeczce czasu: BYŁO WARTO
Ufam jej.

Mimo braku okoliczności lub szczególnie mimo okoliczności sprzyjających inaczej.

No to teraz autotest – był teaser o piratach, takie maciupkie szkarłatne zagajenie dla młodzieńców w wieku dojrzewania (oczywiście mowa o pokoleniach wstecznych minus 3 lub 4). Gadało się o tym na mieście,  hyr szedł aż miło. Koneserzy wybrali figę (spójrz na tamten tytuł, marynarzu).

Zatem czas na mak - siała baba, nie wiedziała, a to było tak.

Toni Horwitz (w czasach prostszych Antek), Amerykanin w trzecim pokoleniu, genealogicznie rosyjski żyd, dla którego Nowa Ziemia ma swój początek na Ellis Island (tak jak dla jakichś 12 milionów innych, a iluż ich z Galicji panoczku było), spowiada się ze swojej ignorancji. O Kolumbie go uczono (data wryta w pamięć jak dzień bitwy pod Płowcami), o Przodkach przybyłych na Mayflower go w szkołach uczono, o Skale z Plymouth (opodal Baltimore) także, potem był George Washington (one dollar) i Ojcowie Założyciele, był program rządowy Go West!, potem wojna secesyjna z udziałem Bustera Keatona (także rządowa), w końcu klęska w Pearl  Harbour i zwycięstwo w Hiroszimie, potem jakieś jeszcze drobiazgi związane z Zatoką Świń i tą drugą Zatoką (military area – dlatego tej nazwy się nie rozszyfrowuje).

Państwo młode (europocentryzm górą!), to i historyjka mało skomplikowana. 

Ale Horwitz ma naturę dociekliwą. Poszperać lubi, za kulisę zajrzeć, pozłotę zeskrobać. I słusznie, toż to jak nasz Boy niemalże! Podejście ma rodem z NLP (programowanie neurolingwistyczne, ang. neuro-linguistic programming), opanował sztukę twórczego zadawania pytań. Ale i źródłowe badania historyczne wedle starej szkoły Askenazego nie są mu obce.

Wyposażony w ten arsenał Horwitz pyta: Czemu (why) nie wiem (I don’t know) nic (anything) na temat (about) stulecia (a century) pomiędzy (between) odkryciem Ameryki (discovery of America) a (and) przybyciem Pielgrzymów (Pilgrims’ arrival) ? (question mark)
Horwitz dowiaduje się i odpowiada. Obszernie i kompetentnie. Ja tak nie potrafię.

Podróż długa i dziwna. Drugie Odkrywanie Nowego Świata” (tytuł główny ściągnięty z Kolumba) to plecenie podwójnego warkocza. Połączenie nurtu badań bibliotecznych (desk research)  i terenowych (field work). Co Horwitz historyk wystudiuje w szesnastowiecznych inkunabułach i zetlałych listach, to Horwitz dziennikarz zweryfikuje na miejscu – czy i jakie ślady pozostawiły opisane wydarzenia.

A warkocz Horwitza jest jak kosa Aliny (Słowackiego) – we krwi płukany. Bo za Atlantykiem działo się wiele i politycznie niepoprawnie. Wikingowie płowowłosi rogaci, Hiszpanie zmyślni acz fircykowaci, Francuzi w wojnach religijnych zaprawieni, i jeszcze wszelakiego innego planktonu podejrzanej konduity mrowie całe. Piraci, zbiegli mordercy, poszukiwacze złota i leku na syfilis, konkwistadorzy, posłowie królewscy (zmieniali się tak często jak ich mocodawcy), religijni wygnańcy i dewianci, plantatorzy i handlarze niewolników – długo by wymieniać. Od mroźnej Nowej Funlandii, przez palmiaste Karaiby, do pełnej moczarów Florydy i spalonego słońcem Meksyku – wszędzie tam koloniści in spe ślad po sobie zostawiali, wszędzie troską wielką otaczając lud miejscowy, autochtonów, czyli Indian.

Tu we fleszu wspomnień przemyka z pieśnią na ustach śniadawa Pocahontas (ważne: około osiemdziesięciorga rodzeństwa), za którą podąża gibki John Smith (ważne: praktyczny brodacz w półpancerzu). Piękna bajka, jakże nieprawdziwa.
John Smith i Pocahontas - prawie jak z Disneya!
Kto lubuje się w rzeziach, wycinaniu w pień i eksterminacji, ten w kolejnych rozdziałach „Drugiego odkrywania Nowego Świata” znajdzie ukojenie i satysfakcję. Kto hołduje odwadze, hartowi ducha, twórczej ciekawości – ten także się nie zawiedzie.

To wszytko pasjonujące, nieobojętne, nawet w czasach współczesnych budzące emocje i antagonizujące spore społeczności.

Z lektury „Podróży długiej i dziwnej” dla mnie wypłynęły dwie nauki (sądzę, są to również nauki, jakie wyciągnął sam Horwitz).

Nauka Pierwsza: Stany Zjednoczone nigdy naprawdę nie należały tylko do WASP-ów (White Anglo-Saxon Protestants), którzy w każdy czwarty czwartek listopada patroszą gulgoczący drób i modlą się, żeby równo się upiekł.

Nauka Druga: tożsamość narodów budowana jest nie na faktach, ale na mitach. Tak jest także w przypadku narodu amerykańskiego. To, czego uczą o szesnasto- i siedemnastowiecznej historii Ameryki w szkołach od Nowego Jorku do San Francisco, od Chicago do Austin, albo nie wydarzyło się wcale, albo wydarzyło się inaczej, albo wydarzyło się, ale o tym nie uczą.

Młodzi Amerykanie budują swoją tożsamość na micie. God bless America.


Tony Horwitz, Podróż długa i dziwna. Drugie odkrywanie Nowego Świata, W.A.B. 2011

Za inspirację muzyczną dziękuję Panu Ewangelosowi Odysseasowi Papathanasiuowi. God bless you! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz