Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


5.3.12

Stary niedźwiedź sam już śpi...

Mój Drogi Misiu,

chyba już ostatni raz tak się do Ciebie zwracam. Chyba zresztą na pewno. Razem przeszliśmy długą drogę. Wiele, ach jak wiele wspólnych lat. Nawet nie wiem, czy pamiętasz, jak to nasze bycie razem się zaczęło. Wtedy jeszcze wszystkiego nie zapisywałeś w kajecikach, byłeś taki rozczulająco młodziutki, wąs Ci się nawet nie sypał… Ale jaki tam wąs, rajtuzki bawełniane opadały jeszcze i precelki się na nóżkach robiły.  W rodzinnym Szadku wcale się szczególnie nie wyróżniałeś. A jednak to z Tobą zetknął mnie los. No, nie taki całkiem ślepy. Papa przecież w dobrach deficytowych robił. Fach miał w rękach poważny. Dzieci też poważnie wychowywał, siostrę Twoją i  braci bliźniaków, dyscypliny nie skąpił, ale zawsze po sprawiedliwości. Czworo was było, ale tylko Tyś mi bliski tak bardzo. Bo to z myślą o Tobie papa mnie do domu sprowadził. Dzięki Tobie pojawiłam się w Szadku i od razu, od pierwszej chwilki, do Ciebie przylgnęłam. To Tyś mnie tulił do piersi, to Tyś nadstawiał ucha na każde moje słówko, na każdą nutkę, a na te przebojowo-rytmowe to oboma strzygłeś jak czujna łania. Boś Ty mi łanię zawsze przypominał. Taką bezbronną, łagodną, papuśną, ale i obawialską, więc wąsem szczeciniastym  i okularem rozłożystym się maskującą w świecie pułapek wszelakich pełnym.

Misiu, jakżeś bliski mi był, gdyś po lekcjach ze szkoły w Zduńskiej Woli migiem do Szadka wracał, aby nie uronić ani krztynki z kolejnych notowań. Nie byłam zazdrosna o tę Olgę z Omska, coś do niej listy bukwami pisywał, bo to nie ją paluszki Twoje ujmowały czule i do twarzy wieczorową porą znacząco zbliżały. I cóż, że zęby miałeś nierówne, wróżące dużą przyszłość Twojemu stomatologowi. Furda. Nie to się liczyło.

Także potem, gdyś już wszystkie elegie o Ludwiku Waryńskim w liceum na akademiach wydeklamował, gdyś już dzielnie na posiąście (na pohybel defektywnym czasownikom, widzisz, Misiu, wciąż nie jestem intelektualnie osłabiona, wciąż wigor we mnie!) świata wielkiego wyruszył. Robotnicza Łódź… Pamiętasz, Misiu? Wydawało się, że to tak daleko tym pekaesem, tak obco. I aby swojskością się ukoić, do Szadka powracałeś, a tak naprawdę to wciąż powracałeś do mnie. Teraz się nie przyznasz, ale ja wiem. Takie rzeczy po prostu się wie. Zbyt wiele nas połączyło, aby Twoje inżynierskie studia (Misiu, gdym usłyszała o tym, sama się przeskalowałam!), Twoja amatorska praca w Żaku, Twoja ówczesna desperacja, że oto właśnie czas założyć rodzinę, na szczęście krótkotrwała (na pewno bym jej nie polubiła, na pewno nie) wpłynęły na nasze relacje. To prawda, pojawiałeś się coraz rzadziej i na coraz krócej. Ale czas, który spędzaliśmy wtedy razem, był bardziej nasycony, nawilżony, napęczniały. Ilość przeszła w jakość. Ponoć wszystkie związki ewoluują. Tak się mówi. Muszę wierzyć, bo znam tylko jeden, ten nasz. Idealny. Wydawałoby się…

Misiu, potem wyruszyłeś do stolicy. Często pojawiały się nowe słowa: Trójka, Myśliwiecka, trzy, pięć, siedem. Ponoć nie były to lata dobre dla kraju, te osiemdziesiąte, ale dla Ciebie najszczęśliwsze. A skoro tak, to przecież i dla mnie. Cieszyłam się razem z Tobą. Trwałam niezmiennie, bo to było Ci potrzebne. Wielki świat mediów nieraz potrafi doprowadzić do ciężkich schorzeń o podłożu. I Ty wszak niejedną audycję odchorowałeś ciężko. Nie było łatwo, ale ani na moment nie straciłam wiary w Ciebie. Sądziłam, że i vice versa. Nie byłam już najmłodsza, jednak wciąż naiwna. I pozostałam taka wtedy, gdyś wyjeżdżał do Ameryki, do Australii, do Indii (no wiesz, udało Ci się to powiedzonko, że w poprzednim wcieleniu na pewno byłeś Hindusem, choć takim mniej śniadym i pijającym do szparagów wino ByLines McLaren Vale Shiraz nie z każdego rocznika bynajmniej, koneserskie podejście). Gdyś odwiedzał tych wszystkich wielkich i jeszcze większych: Stinga, Collinsa, Younga, a nawet Korę i Górniak (wiesz już na pewno, że ma dzidziusia i lubi go fotografować).

Wiedziałam, że wszystko skrupulatnie notujesz, że wypisujesz do imentu tygodniowo dwa długopisy, bo charakter pisma masz doskonały, krąglutkie literki z wycyzelowanymi ogonkami, więc tuszu więcej schodzi. I nie miałam Ci za złe, żeś nigdzie do tej pory o mnie słówkiem nie wspomniał. Po prostu rozumiałam, że tak głęboka intymność jak nasza nie potrzebuje słów, ani wypowiedzianych, ani tym bardziej napisanych. Ale zdarzało mi się tęsknić, choć nie była to nigdy tęsknota beznadziejna, bo byłam bardziej niż pewna, że zawsze do mnie powrócisz, Misiu.

I wracałeś. Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam, gdy opuściłeś Trójkę. Dla mnie to było jasne, że muszą nastąpić zmiany. Wyłącznie na lepsze. Byłeś znów w Szadku, byłeś ze mną w dzień i w nocy, a mnie się wydawało, że czas się cofnął, że znów jesteśmy młodzi. I co tam siwizna i śniedź. Duch, Misiu, duch w nas był wielki.  Myślałam, że już na zawsze, że zatoczyłeś krąg i powróciłeś na dobre i na złe. To wielkie szczęście. Można je docenić wtedy, gdy się kończy…  Bo powróciłeś do Trójki. Zostałam w zasadzie sama, w domu już więcej było duchów niż żywych. Sama, ale jednak nie zdradzona. O, nie.  Nauczyłam się cierpliwie czekać na Ciebie. I marzyłam, że skoro nic nas już nie rozłączy, to może w końcu powiesz światu o mnie. Niech się dowiedzą, że w małym miasteczku gdzieś… To byłoby cudowne. Ty już w smudze cienia, ale wciąż atrakcyjny, barytonowy, wymowny i muzyczno-wszechwiedny, ja zaś odrestaurowana, wypucowana i rewitalizowana. Nas dwoje. I tylko to się liczy, Misiu.

I nagle grom z jasnego nieba. Jak mogłeś. Tak w tajemnicy, bez ostrzeżenia. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Nie mogę tego pojąć. Nikt chyba by nie pojął… Bo to niepojęte jest.

Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego?! Czy sądziłeś, że przyjmę to chłodno, z dystansem, bez emocji? Bo już jestem stara? Bo już niewielki ze mnie pożytek? Tak? Po co napisałeś „Nie wierzę życie pozaradiowe”? Nie dość Ci było tych festiwali w Opolu, nie dość tych jubileuszowych list przebojów, nie dość Barona? Po co napisałeś tam to, co napisałeś? Wydrukowane, nie można cofnąć, nie można się wyprzeć. Napisałeś ni mniej, ni więcej: dziś już nie potrafiłbym żyć w tandemie. Tak napisałeś. Właśnie teraz, gdy wszystko się tak świetnie układało. Gdy już bliski był moment, gdy powrócisz do Szadka na zawsze tak nieodwołalnie. Gdy na zawsze mieliśmy być razem, sobie najbliżsi. Nie potrafisz żyć w tandemie??? I dopiero teraz to mówisz?! Po tych wszystkich wspólnych latach? Czy ze mną coś nie tak?!

Misiu, nie mogę już więcej, nie mogę tego wytrzymać... Jeśli Ty nie wierzysz w życie pozaradiowe, to co ja mam powiedzieć?! Rób, jak uważasz. Nie stanę na Twojej drodze. Bądź singlowo szczęśliwy. Zapomnij, że kiedykolwiek byłam w Szadku. Zapomnij… Misiu… Ja też już nie wierzę… Śpij...

Twoja na zawsze
tranzystorowa Szarotka


Marek Niedźwiecki, Nie wierzę w życie pozaradiowe, Wydawnictwo Agora 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz