Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny. Umiejętności, których potrzebujesz, by wyprodukować dobrą odpowiedź, są tymi samymi umiejętnościami, których potrzebujesz, by rozpoznać, czy rzeczywiście jest dobra.


David Dunning, profesor psychologii na Uniwersytecie Michigan


Jedną z bolesnych rzeczy w naszych czasach jest to, że ci, którzy czują się pewnie, są głupi, a ci, którzy mają jakąkolwiek wyobraźnię i zrozumienie, są przepełnieni wątpliwościami i niezdecydowaniem.

Bertrand Russell, brytyjski filozof


Ignorancja częściej jest przyczyną pewności siebie niż wiedza.

Charles Darwin, brytyjski przyrodnik

W czasach, gdy wiele mówi się o zespołach czy syndromach (ostatnio w nader dosadnych słowach), warto przypomnieć też o efekcie Dunninga-Krugera. Jednak człowiek to istota ze wszech miar ułomna. A niektórzy są nawet ułomniejsi.


6.7.12

DBAJMY O DŁONIE!


W książeczce płynie rzeczka,
w książeczce szumi las,
w prześlicznych twych książeczkach
tysiące przygód masz.

Ta skoczna piosneczka pedagogiczna płynęła leciutko, wesolutko i przyjemniutko nad pagórkiem, nad laskiem, nad steczką, a płowe ogorzałe dzieciątka płci wszelakiej w kusych sukienczynach i przewiewnych i kto wie czy nie zafajdanych majtadałach żwawo wywijały nóżynami, rączynami i innymi dostępnymi organami, dając upust swej niespożytej energii i dowód całkowitej ignorancji muzyczno-tanecznej.

Lecz chroń i szanuj książki
i kartek nie rwij też.
Wpierw dobrze umyj rączki,
a potem książkę bierz.

PiotrEś stał ponuro z boku i łypał kaprawym okiem na swoje sękate graby, na te bochny zgrubnie spękane, czarne niemal jak matka ziemia na bratniej Ukrainie, o szponach krogulczych żałobą wżartą i leciwą zwieńczonych, łypał i w duchu z uporem maniaka połówkę stancy jak całą mantrę powtarzał:


   Bo ja się boję,
   Że się wybielę...



Refleksja nad kondycją własną i nieskrępowana reminiscencja koncertowa

Ten najpiękniejszy świat, wokal Ewa Bem, muzyka Jerzy Wasowski, ilustracje i projekt graficzny Elżbieta Wasiuczyńska, teksty piosenek: Wojciech Młynarski, Lucyna Krzemieniecka,Aleksander Rymkiewicz, Ludwik Górski, Jerzy Kierst, Anna Bernat, Roman Pisarski, Krystyna Parnowska, Hanna Zdzitowiecka, Krystyna Wodnicka, Omedia 2006.

29.5.12

Nie napiszę, chłopaki

- Napiszesz !?

Nie wiedziałem, czy to było pytanie, czy rozkaz. W każdym razie wyczułem wyraźny element perswazji. Niedobrze. Nie lubiłem być przymuszany. Budziło to we mnie bunt, który jednak musiałem w sobie teraz stłumić. Ze względu na okoliczności. Tłumiony bunt jest zły dla perystaltyki.

Nie odpowiedziałem, skupiając się na procesie trawiennym. Na szczęście zdążyłem zjeść śniadanie, śniadanie to podstawa, bo potem nie wiadomo, czy coś za dnia przypełźnie, a jeśli już, to kiedy. Świat jest nieodgadniony i gna wściekle na łeb na szyję, zostawiając mało czasu jego użytkownikom na prawidłowe reakcje. Chyba tak się świat użytkownikom odwdzięcza…

- Napiszesz !?

Ten krępy w czarnym garniturze, kusawym i wyświeconym, w czarnym śledziowym krawacie, rozchodzonych i raczej matowych mokasynach, nie dawał za wygraną. Nie potrafił uznać, że milczenie jest złotem. Przekrwione oczy, nieświeży oddech i wystrzępiony mankiet koszuli, który frędzelkami wysmyknął  spod rękawa marynarki – wszystko to wskazywało, że subtelność nie leżała w zakresie jego kompetencji. I przywiązanie do higieny. Chyba po latach odeszła od niego żona. Z młodszym. Cóż, taki zawód…

- Napiszesz !?

Teraz już nie było wątpliwości, perswazja zmierzała nieubłaganie w kierunku przemocy, bo krępy grzmotnął ręką w blat stołu tak mocno, że o mało paździerze się nie posypały. Zadrżało też lustro weneckie, którego tafla zakrywała niemal całą ścianę pokoju przesłuchań. Pomieszczenie po drugiej stronie musiało być większe, tu ledwo mieścił się stolik i dwa krzesła, a tam chyba loża z klubowymi ergonomicznymi fotelami, być może na piętnaście osób, w godzinach przedpołudniowych serwują truskawki i Dom Perignon 2008, koło południa dla podtrzymania koncentracji sznapsy z oliwką. A lunch à la carte, choć polecana jest specjalność tutejszej kuchni – duszona grasica. Do tego Chateau La Tour Carnet 2003 lub Chateau Larrviet Haut Brion rouge 2005. Cóż, służba trudna, wielogodzinna, wymagająca skupienia i umiejętności analitycznych. Coś za coś.

- Napiszesz ?

O, coś nowego. Głos zmienił się niespodzianie, nie był już napastliwy, wibrujący złością i emanujący nieskrywaną skrzekliwą antypatią. Był to miękki, niemal aksamitny baryton, dobrze postawiony, praca nad impostacją jednoznaczna. Leciutko zmiękczone er. Musiałem przeoczyć ten służbowy changement.

- Śpiewam trochę po godzinach w chórze.

Widocznie musiał się wytłumaczyć, imperatyw taki. I rozwinięta empatia. Nie zauważyłem, kiedy krępy wyszedł (pewnie zgłodniał i poczuł potrzebę spożycia BigSraca, tacy jak on za weneckie wstępu nie mieli), a na jego miejscu pojawił się drugi, też w czarnym, ale jakby mniej kusawym i wyświeconym, a buty na pewno miał wypastowane, choć też rozchodzone, bo inaczej usłyszałbym podmianę, nierozchodzone wszak skrzypią. Oczy miał przekrwione, ale przynajmniej o tym wiedział, bo nie dość, że założył okulary słoneczne, to nieudolnie siorbał kawę z tekturowego kubeczka przez dziurkę w przykrywce, a zdjęcie wieczka wydawało mu się niezbyt comme il faut, jak sądzę. Mnie też spontanicznie zaproponował siorba, ale pokręciłem przecząco głową. Na pewno dużo słodził.

- No napisz, co ci szkodzi…  My wiemy i tak o wszystkich. I o Gainsbourgu, i o Llosie, o Thubronie, Zagajewskim, Murakamim. Wymieniać dalej? No widzisz, wiemy…  Napisz i skończymy sprawę. I ja się męczę, i tobie czas niepotrzebnie ucieka…

Nawet było mi go trochę żal, może żona od niego jeszcze nie odeszła, może gdzieś tam w domku na przedmieściu czekały na niego dzieciaki, tak rzadko miał czas (bo jeszcze ten chór), żeby pograć z nimi w scrabbla albo mariobrosa.  Ale z drugiej strony był jednak przedstawicielem systemu. Nie prominentnym, poślednim, ale jednak. Nie mogło to pozostać bez pływu na moją decyzję.

- To co, namyśliłeś się? Napiszesz?

Pytał już bez przekonania, raczej zrezygnowany. Znów ominie go awans.

- Inter arma silent Musae.

To musiało być mocne. I było. Niemal zdziwiłem się pewnością mojego głosu. Żadnego zawahania, żadnej fałszywej nuty. Wstałem, minąłem chórzystę, nawet nie próbował mnie zatrzymywać. Otworzyłem drzwi, rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku oniemiałej loży weneckiej. Ciemnawy korytarz sam powiódł mnie ku surowym betonowym schodom. Wiedziałem, że muszę iść w górę. Nie myliłem się. Już po kilkunastu stopniach poczułem świeży powiew wiatru i charakterystyczne odgłosy.

- Égalité.

Była już sesja popołudniowa drugiej rundy. Teraz na pewno nie napiszę….





Roland Garros, Internationaux de France 2012 (we współpracy z Czarną Serią Kryminałów Skandynawskich)

22.5.12

NIE MATURA...


ARKUSZ EGZAMINACYJNY

Egzamin maturalny nowy z literatury

Poziom nadnaturalnie podwyższony, acz nieporażający


Wstęp:

W związku ze zbliżającą 191. rocznicą urodzin oraz minioną 132. rocznicą śmierci wybitnego francuskiego dziewiętnastowiecznego literata, w większości prozaika, realisty i prekursora naturalizmu, autora utworów młodzieńczych, dojrzałych i niedokończonych, miłośnika płci obojga, niezrównanego kompana w podróżach orientalnych i skrytego w wiejskiej posiadłości nieożenionego i nierozmnożonego pupilka swej matki staruszki, słowem – Gustawa Flauberta, Naczelna Komisja Egzaminacyjna za temat tegorocznego egzaminu maturalnego z literatury obiera arbitralnie i po konsultacjach „Życie i twórczość Gustawa Flauberta bez względu na konsekwencje tychże”.

Naczelna Komisja Egzaminacyjna informuje ponadto, że niespodziewany atak hakerski na jej stronę internetową, którego skutkiem było zamieszczenie tamże obelżywych zapisów audiowizualnych, mających zdeprecjonować wysiłek pedagogiczny organu, nie wpłynie w jakimkolwiek stopniu na ocenę życia i twórczości rzeczonego Gustawa Flauberta.

W arkuszu egzaminacyjnym znajdują się pytania testowe, jednak Komisja celowo nie limituje liczby odpowiedzi w ogóle, w tym liczby odpowiedzi poprawnych, zgodnie z dyrektywą nakładającą obowiązek zwiększonej dbałości o niekompetentną kreatywność.

Czas na wypełnienie arkusza: relatywny w ujęciu newtonowskim.

Co było w posiadaniu Flauberta i zostało uwiecznione?
Ręka F.
Papuga F.
Choroba F.-Gustawa

Co zwykła mawiać papuga Flauberta? (proszę nie wracać do zadania poprzedniego)

Kaiser idiot
Apre nu le deluż
Była niema i ponadto wypchana

Kto był partnerem erotycznym Gustawa Flauberta przez czas jakiś (relatywny jw.)?

Madame de Pompadour
Madame Marysieńka Sobieska
Madame Luiza Colet
Monsieur Emil Zola

Gdzie zamieszkał Gustaw Flaubert, gdy wyniósł się z Paryża?

W Croisset koło Rouen
W Croissant koło Rue de Mme Pompadour
W Colosseo koło Ruchliwego Placu
W Coluszkach koło Młyna i Browaru

Na co zmarł Gustaw Flaubert?

Epilepsję
Syfilis
Apopleksję
I to, i to, i to

(Absolutnie proszę nie ufać przytoczonemu poniżej zapisowi, który nosi wszelkie znamiona apokryficznej mistyfikacji:

Flaubert zanurzył się w gorącej kąpieli, powiesił się w jakiś niewyjaśniony dotychczas sposób, następnie zszedł, ukrył sznur, powlókł się do gabinetu, padł na sofę, a kiedy przybył lekarz, postarał się umrzeć, udając przy tym symptomy ataku apopleksji.)

Jaką powieść częściowo napisał Gustaw Flaubert przed śmiercią?

Gargantua i Pantagruel
Bouvard i Pécuchet
Pompadour i markietanki
Gucio i Cezar

Kto jest niekwestionowanym autorem poniższego cytatu?

Kiedy jest się młodym, sądzi się, że starzy lamentują nad pogorszeniem się życia, gdyż w ten sposób łatwiej im umierać bez żalu. Kiedy człowiek się starzeje, zaczyna go niecierpliwić to, że młodzi tak entuzjastycznie witają każde najdrobniejsze ulepszenie – wynalezienie jakiegoś nowego zaworu lub koła zębatego – nie zawracając sobie przy tym głowy panującym na świecie barbarzyństwem.

Zbigniew Herbert
Conan Barbarzyńca
Julian Barnes
Emil Zola

Które z czterech zaproponowanych stwierdzeń wybierasz na temat rozprawki, którą napiszesz w najbliższym czasie (relatywnie jw.)?

1. Książki nadają sens życiu. Jedyny kłopot polega na tym, że nadają sens życiu innych ludzi, nigdy zaś twojemu.

2. Szczęście to szkarłatny płaszcz z podszewką strzępach.

3. Jedyna rzecz, która jest według mnie w dzisiejszych czasach bardzo dobra, to technika dentystyczna.

Jeśli dokonałeś wyboru, napisz rozprawkę (wstęp [1], rozwinięcie [2], zakończenie [3]).
Tu jest miejsce na Twoją rozprawkę:
[1] ………………………………………………………………………………………………………………
[2] …………………………………………………………………..…………………………………………
[3] …………………………..….............................................................…..

Dodatkowe punkty dodatnie zostaną przyznane za napełnienie sensem elementów składowych rozprawki, nonsens pozostanie wobec punktacji obojętny, bezsens natomiast zostanie nagrodzony punktami ujemnymi.

Naczelna Komisja Egzaminacyjna informuje, że wszelkie błędy i uchybienia formalne w arkuszu egzaminacyjnym są tylko i wyłącznie wynikiem niechlujnego składu komputerowego i niekompetencji drukarni, jednak wyłonieni w żmudnym procesie publicznego przetargu podwykonawcy nie dysponowali ani komputerem, ani maszyną drukarską, co w znaczący sposób przyczyniło się do obniżenia ceny usługi.

Naczelna Komisja Egzaminacyjna przeprasza zarazem, że nie była w stanie zamieścić w arkuszu klucza do pytań testowych, co może w znaczący sposób wpłynąć na powiększenie dysproporcji pomiędzy regionami zurbanizowanymi i cywilizacyjnie zaniedbanymi, jednak wyłonieni w żmudnym procesie….

Wiele radości z tej lektury.

Julian Barnes, Papuga Flauberta, Czytelnik 1992
i wydanie późniejsze

8.5.12

Teoria w praktykę przekuta

Kohana Pani Beatko, ja piszę do Pani Beatki, bo Mamusia muwi, że Pani jest dobra i ma dobre serce dla całego siwiata, to i dla mnie, nawet jak się woda Pani do kaloszy w amazoni naleje, a ja się czasem wtedy wnerwiam, bo jeszcze taka dobra jak Pani to nie jestem, ale chciała bym być jak troszkę dorosnę. I Pani Beatka to hce żeby dla siwiata tesz było dobrze. Narazie to Moja Mamusia jeszcze samej mnie daleko nie puszcza, bo mówi, że jestem cholerna fryga, a ja nie wiem co to jest, ale myślę, że coś dobrego, bo inaczej Mamusia by tak niemuwiła, bo ja Mamusię kocham i Ona gotuje mi często na obiad ogurkową, bo wie, że lubię ją bardzo, ale bez śmietany, tylko z masełkiem, bo dobre na oczy.

To Moja Mamusia mi podpowiedziała, żebym napisała do Pani list, bo Pani to zawsze gdzie indziej jest, a list to nawet poczeka w jednym miejscu i jak Pani Beatka wruci to go znajdzie napewno, bo Pani jest dobra dla wszyskich, tak muwi Moja Mamusia. Ja jeszcze nie umiem bardzo listów pisać, tylko do świętego mikołaja ale to tylko w zimie i ja już od dawna wiem, co bym hciała, a teraz to mi Moja Mamusia bardziej powie, bo jest dopiero wiosna.

Bo ja bym hciała z Panią Beatką do amazoni pojechać. Sama na to piniąszków nie uzbieram, bo nawet jak pomidorka do kanapki nie hcę, to nic nie zaoszdżedzam. I Mamusia muwi, żeby uwarzać z piniąszkami, bo mają na sobie jakieś bakusie i do buzi łap wkładać nie trzeba z tymi bakusiami. Się troszkę dziwię, bo gdzie ja mam niby bakusie wkładać, ale ja jeszcze nie wszystko wiem, a w amazoni z Panią Beatkom to się dowiem napewno.
Ja tylko troszkę piniąszków potrzebuję, tylko na smartfona z andropoidem czy jakoś tak, bo Zuzia ma ajfona też z tym andropoidem, to byśmy się dzwonkami wymieniły przez plututa, bo ona ma fajne, bo jej wujek pracuje w telefonie plej i muwi ludziom że plej jest najfajniejszy i ma rację.

A Tatuś nawet powiedział, że jak Pani mnie weźmie do amazoni i się sprawdzi i się polubimy w tej amazoni, to on nawet się z Panią orzeni, bo muwi, że to wstyd, żeby laska się marynowała w dżungli czy jakoś tak, chociasz pokręcona. Ja o lasce za dużo nie wiem, dziadek miał jedną, ale już nie żyje, a jak żył, to go trochę nie słuchałam, bo pluł jak muwił. Ale laske i tak miał. Ale ja sobie myślę, że Pani to by nie chciała się z Tatusiem orzenić, bo on dużo piwa pije, a jak teraz będzie euro koko, to nawet pewnie więcej z kolegami, to i Moja Mamusia jest wkurzona i może się też nie zgodzić przeciesz.

Bo ja tesz lubię zwierzątka jak Pani Beatka, a kota Zuzi to tak miłośnie pogłaskałam niedawno, że nawet chciał zwiać, to go troszkę przycisłam do ziemi, a on to lubił bardzo raczej, bo aż prychał z radości a potem jeszcze pod szafę wlaz się dalej cieszyć i trzy dni wyleść nie chciał. A Zuzia mi powiedziała, że już wcześniej był trochę nieżywy i dała mi potrzymać na trzy minuty swojego ajfona z fajnymi dzwonkami i tym tam komunikantem przez internet plej.

Od indianów tesz bym się hciała uczyć, chociaż indiany to są bardziej dla chłopaków, a dziewczyny to wolom tamagoczi, ale tamagoczi to w japoni mieszkają, Zuzia mi powiedziała, a Pani Beatka tam teraz chyba nie jedzie bo w amazoni fajniej i nie ma trzęsienia ziemi.

Pani Beatko, tylko niech Pani Beatka nie zapomni, że kupę to ja hcem robić bez pająków, bo ich nie lubie, kiedyś robiłam kupę w takiej budce na wsi z pająkami i chaczykiem to było mi trudno bardzo i już tak nie lubie więcej. Ale w amazoni to są jakieś luckie kible raczej u indianów nie?

I niech się Pani Beatka nie martwi, końca świata teraz nie będzie, chociasz te maje policzyli, że ma być 21 grudnia w tym roku, ale maje umarły jak mój dziadek i tylko jakieś sznurki czy coś po nich zostało, a co komu po sznurkach, jak do gwiazdki tak blizko od grudnia i może się doczekam, że tego smartfona dostanę, bo już bardzo długo czekam przeciesz.

Pani Beatko, bo ja nie hcem, żeby mi się fałszywe kody w podświadomości zapisały, co musi się wydażyć, jak mnie Pani do amazoni nie weźmie ze sobom, bo Moja Mamusia to mnie kocha i ogurkową gotuje, ale hce, żebym śmieci wynosiła codzienie i nie siedziała za długo w łazience, bo inni też potrzebują, a ja tam siedzę, bo też potrzebuje i inni mnie tylko stresują i mi krzywo przedziałek wychodzi. Bo z nauki to ja mam dobre stopnie, tylko jedna dwuja na semestr, ale w tym tygodniu wyciągne napewno.

A ja mogę też sobie wytatułować łanie, bo o niej w radiu słyszałam, jak Pan Artur śpiewał, i fajnie mi będzie z łaniom jak Pani Beatce z węrzem. Tylko niech Pani Beatka Mamusi nie powie, bo w dupe dostanę.

Mamusia to da mi na drogę awiomarin, bo nie wiem, jak do tej amazoni jest daleko, ale Zuzia muwi, że daleko, to lepiej wezmę, bo inaczej to Pani do kaloszy nażygam i będzie kłopot jak z dziadkiem jak żył bo miał obszczykapcie bo blisko sikał, a po piwie co je z Tatusiem wypił, to nie tylko blisko ale i co chwila. Ale awiomarinu nie brał bo to hemia piepszona muwił.

To ja jusz nie piszę więcej tego listu, bo się namęczyłam tylko Panią Beatke koham bardzo, a bilet do amazoni to niech Pani pszyśle na ten adres co na kopercie styłu. Najlepiej odrazu w tym tygodniu. Tszymam za słowo Pani Beatko i pozdrowienia od Mojej Mamusi pszesyłam.


Beata Pawlikowska, Teoria bezwzględności, czyli jak uniknąć końca świata, G+J 2012

27.4.12

Mrogi Drożku! Biały Szejku!


Dzienniczek ucznia Staszka Lema, klasa III A, Gimnazjum im. Karola Szajnochy we Lwowie, rok szkolny 1936/37

Do Szanownego Pana Doktora Samuela Lema

Szanowny Panie Doktorze,
zatroskany wielce Pańskim synem Stanisławem z wielkim bólem zmuszony jestem zawiadomić, że syn Pański Stanisław ostatnimi czasy stanowczo mniej uwagi do nauki przykłada niż onegdaj bywało, za to coraz częściej głowę jego zaprzątają praktyki zgoła nieprzystające dziecku z tak poważanego domu pochodzącego jak Pański, Panie Doktorze.  Chociaż pełen atencji jestem dla Pana Doktora i dokonań Jego na niwie zwalczania schorzeń laryngologicznych, nie mogę milczeniem pominąć korespondencji, jakiej dopuścił się syn Pański Stanisław, a jaka losu zrządzeniem w ręce moje wpadła, i Bogu niech będą za to dzięki.
Racz Pan zatem, Panie Doktorze, uwagę baczniejszą na syna swego obrócić, aby w przyszłości myśli jego ku sprawom bardziej godnym się skierowały, niźli te, o których wspomina w pisaniu swem do kolegi, które to pisanie jako dowód dołączam.

Jakże przykro pomyśleć, że się razem na przełomie lat nadchodzącym pospołu nie spijemy i nie będziesz mógł pień moich usłyszeć, jako i ja Twoich w żaden sposób.

Z szacunkiem
Antoni Karabela-Cieślewski
wychowawca

(list z 1959, Kraków, s. 22)


Dzienniczek ucznia Sławka Mrożka, ucznia I Liceum Ogólnokształcącego im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie, rok szkolny 1946/47

Do obywatela Antoniego Mrożka
w/m

Szanowny Panie,
zatroskana Pańskim synem Sławomirem z bólem zmuszona jestem zawiadomić, że syn Pański Sławomir ostatnimi czasy stanowczo mniej uwagi do nauki przykłada niźli wcześniej, za to coraz częściej głowę jego zaprzątają myśli nieprzystające dziecku z porządnej robotniczej rodziny pochodzącemu jak Pańska. Jako urzędnik pocztowy rozumie Pan z pewnością, że akuratność w dziedzinie nauki jest cechą tak samo pożądaną, jak w dziedzinie dostarczania przesyłek oraz przekazów pieniężnych, przekazów zwłaszcza. A na akuratności synowi Pańskiemu Sławomirowi zbywało, gdy na prowadzonej przeze mnie lekcji biologii, zapytany przy katedrze o obyczaje ptaków polskich łąk i lasów, udzielił następującej odpowiedzi:

Zobaczyłem, jak mały ptaszek leciał po drzewie p i e c h o t ą spory kawał, główką dół, zamiast oblecieć dookoła za pomocą skrzydełek.

Liczę na Pańską współpracę wychowawczą, mającą zapobiec niematerialistycznemu postrzeganiu świata organicznego.

Apolonia Koszkiewicz
nauczycielka biologii

(list z 25.04.1960, Sobieszów, s. 31)


Nota przesłana przez Stanisława Lema, autora poczytnych wśród młodzieży książek fantastyczno-naukowych, do tygodnika „Auto” na prośbę redakcji – głos w sondzie pod tytułem „Moja przygoda z motoryzacją, czyli znani ludzie na czterech kółkach”:

Najwyższym zrządzeniem, czyli Summis Auspiciis, dostałem fiata 1800. Ach! Było to jak sen. (…) Mruczy niesłyszalnie, rozkosznie się giba, ciepło, wykwintny – aż tu zaczęło coś do mnie z tablicy mrugać czerwono. Ciśnienie oleju. Katastrofa. NUL. Autobus do Grójca, i odtąd Polska powiatowa bratnią rękę wyciągnęła ku nam – cudownie! Spółdzielnia Wielobranżowo-Usługowa Rzemieślniczych Napraw Samochodów, młodzi ludzie pełni ideowości. Ideowa młodzież grójecka nie chciała wziąć ani grosza.

(list z 10.02.1965, Kraków, s. 384-385)


Nota przesłana przez Sławomira Mrożka, autora zbiorów opowiadań oraz popularnego rysownika satyrycznego, do zachodnioberlińskiego tygodnika „Das Auto” na prośbę redakcji – głos w sondzie pod tytułem (w tłumaczeniu) „Auto w Europie Wschodniej – rzeczywistość i marzenia”:

Nigdy nie lubiłem tego samochodu (octavii). Wydawał mi się zawsze za długi, za wąski, zbyt pretensjonalny w rzeźbie, ugzymsowiony, z tyłu szczątkowe ogonki, nieśmiałą aluzja do amerykanizmu, kompromis między Partią i Rządem a wymogami eksportu. Ale rzecz polega zdaje się na mojej głębokiej miłości do VW.

(list z 25.01.1963, Warszawa, s. 214)


Notatka służbowa kapitana Feliksa Kowalskiego, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Departament III do spraw walki z działalnością antypaństwową w kraju, do akt ob. Stanisława Lema, literata, zam. w Krakowie, przebywającego czasowo za granicą na paszporcie polskim.

Ob. Stanisław Lem, przebywając na paszporcie polskim za granicą Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w poczuciu bezkarności podjął korespondencję, w której przekazywał opinie każące wzmóc czujność oraz objąć ob. Stanisława Lema obserwacją. Po powrocie do kraju konieczna będzie stanowcza rozmowa wyjaśniająca z ob. Stanisławem Lemem oraz objęcie zakazem wydawania paszportu.
Do akt dołączam treść pozyskanej w trybie operacyjnym korespondencji:

Sytuacja u nas jest okropna i tak zgniła, jak nigdy w 50-tych latach – kiedy panował ten Porządek Święty, choć Potworny. Teraz jest potworne Gnicie, Smród, Zakłamanie Jawne i Bałagan, plus takie sprostytuowanie środowiska, że to, za co dawniej Bierut złote zegarki, attachaty i ordery dawał, dziś się robi za parę groszy.

(list z 28.11.1969, Berlin, s. 669)


Notatka służbowa majora Edwarda Czerwińskiego, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Departament B obserwacji zewnętrznej, do akt ob. Sławomira Mrożka, literata, zam. uprzednio w Chiavari, Włochy, aktualnie w Paryżu, Francja, przebywającego za granicą z pozbawionym ważności paszportem polskim.

Ob. Sławomir Mrożek, przebywając na paszporcie polskim za granicą Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (ważność paszportu wygasła), w poczuciu bezkarności podjął korespondencję, w której przekazywał opinie każące wzmóc czujność oraz objąć ob. Sławomira Mrożka obserwacją. Po ewentualnym powrocie do kraju konieczna będzie stanowcza rozmowa wyjaśniająca z ob. Sławomirem Mrożkiem oraz objęcie zakazem wydawania paszportu. W przypadku uporczywej odmowy powrotu do Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wnioskuję o dokonanie zapisu w rejestrze Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk – ze względu na antypaństwowe, wysoce szkodliwe społecznie oraz szkalujące naczelne organy opinie i poglądy.
Do akt dołączam treść pozyskanej w trybie operacyjnym korespondencji:

Nie, nie proponowano mi żadnego paszportu, ani konsularnego, ani żadnego innego. Od chwili kiedy mi paszportu odmówiono i kazano natychmiast wracać do Polski, nie miałem i nie mam z nimi żadnego kontaktu (…) Pomyśl, przyzwyczaili się do tego, że są dawcami WSZYSTKIEGO, a więc że każdy jest od ich DAWANIA zależny, że każdy MUSI mieć do nich jakiś interes, który oni albo załatwią, albo nie załatwią, albo obiecają, albo itd., w każdym razie, że DYSPONUJĄ. Nie są przyzwyczajeni do tego, że można ich mieć po prostu, zwyczajnie i całkowicie w dupie, w swobodnym, niezależnym od nich układzie.

(list z 26.11.1969, Paryż, s. 672)


Stanisław Lem zmarł w Krakowie 27 marca 2006 roku.

Sławomir Mrożek mieszka w Nicei, za korespondencję ze Stanisławem Lemem otrzymał Nagrodę Polskiego PEN Clubu im. Jana Parandowskiego.

Autor dziękuje rodzinie Stanisława Lema i Sławomirowi Mrożkowi za udostępnione listy, dziękuje też Archiwum Akt Nowych, Biuru Wycinków Prasowych GLOB (w likwidacji) oraz Instytutowi Pamięci Narodowej.

(27.04.2012, Warszawa)


Lem-Mrożek, Listy, Wydawnictwo Literackie 2011

23.4.12

Światowy Dzień Książki – nostalgiczny wpis okolicznościowy

We współczesnym świecie niewiele się zdziała, jeśli umiejętnie nie zadba się o autopromocję. Zatem i ja, usprawiedliwiony, bo przymuszony okolicznościami, muszę się jakoś podpromować. I nie jest to trudne i niewdzięczne zadanie. Wszak gdy ma się już kilka lat więcej, można z czystym sumieniem chwalić się tym, co jeszcze działa, a jeśli działa znośnie, ba, doskonale nawet, to grzechem byłoby to przemilczeć. Otóż jeśli o mnie chodzi, nie mogę narzekać na PAMIĘĆ. I nie omieszkam z tego skorzystać.

Było to jeszcze w minionej epoce, szkoła podstawowa miała osiem klas, a uczniowie nawet nie myśleli o buncie wobec fartuchów szkolnych, i tych z popeliny, i tych praktyczniejszych, acz nieprzewiewnych - ze stilonu. Nauczycie budzili w większości respekt, a niektórzy nawet mieli autorytet. Byłem w piątej klasie. Co prawda arytmetycznie piąta klasa to już druga połowa podstawówki, ale z nieznanych powodów klasy od szóstej do ósmej nazywane były starszymi. Poniżej – wciąż było się gówniarzem. No chyba że miało się ponadprzeciętne umiejętności w grze w nogę. Ja byłem przeciętny, choć się starałem.

W tejże piątej klasie, w której najcudowniejszym posiłkiem dnia był kupiony na długiej przerwie w pobliskim spożywczaku chlebek turecki z rodzynkami, popijany prosto z butelki mlekiem niepasteryzowanym ze srebrnym kapslem, nastąpiły dwa istotne wydarzenia.

Pierwsze wydarzenie to narodziny chomików. Chomiki urodziły się w pracowni biologicznej, a pani od biologii, której znakiem rozpoznawczym była szyja usiana dziesiątkami kurzajek (dlatego nawet w upały nosiła bluzkę bez rękawów, ale z golfem), postanowiła obdarować chomikami tych uczniów, którzy przynieśli od rodziców pozwolenie i których reputacja pozwalała przypuszczać, że zwierzaki umrą śmiercią mniej więcej naturalną. Znalazłem się w gronie szczęśliwców i oto miałem swoje pierwsze własne stworzonko, któremu raz w tygodniu zmieniałem w akwarium posłanie, czyli wióry wyciągnięte z porzuconych na zapleczu sklepu z gospodarstwem domowym pudełek. Chomik w dzień spał, w nocy nieustannie próbował wydostać się z akwarium, a wypuszczany od czasu do czasu na przebieżkę po mieszkaniu – przegryzał kable i walił kupy za meblami. Aha, w dodatku był albinosem, czyli miał czerwone oczka i śnieżną sierść. I żółte zębiszcza. I wole. I mikry łysy ogonek. I lubiłem go bardzo. Może dlatego, że byłem pewien, że i on mnie lubi.

Drugie wydarzenie to obowiązkowa lektura „Sposobu na Alcybiadesa” Niziurskiego i jej reperkusje. Pani od polskiego, której córka Jaga chodziła do tej samej szkoły, budziła respekt, bo skoro córka to Jaga, więc matka na pewno Baba. Mieliśmy się na baczności i staraliśmy się z nią zbytnio nie zadzierać, choć nie było łatwo, bo była wymagająca. Nie tak jak jędza od matmy, ale jednak. Kazała napisać z dnia na dzień (tak, tak, a soboty to nie były wcale dni wolne od nauki, dinozaury podchodziły wieczorami zgłodniałe pod osiedla, a władza plemienna triumfalnie ogłaszała, że wkrótce zlikwiduje permanentny deficyt papieru toaletowego, jednak nic nie mówiła o zlikwidowaniu innych permanentnych braków) wypracowanie na co najmniej 3 strony zeszytu w jedną linię z marginesem 2 cm pod tytułem „Zemsta Szekspira – czy Ciamcia i inni wyjdą na ludzi?”. Napisałem na 6 stron, czasami nawet ignorując margines. Ślepy traf zdarzył, że następnego dnia zostałem wytypowany do głośnego odczytania pracy w klasie.  Czym dłużej czytałem, tym bardziej twarz pani Baby robiła się czerwona. Nie wiedziałem, o co chodzi. Pozwoliła wybrzmieć ostatniej kropce (z interpunkcją nie miałem kłopotów), zerwała się gwałtownie od biurka i niemal wyrwała mi zeszyt z rąk. Sytuacja była nerwowa. Okazało się, że zostałem podejrzany o plagiat. Bo pisałem językiem Niziurskiego, podchwyciłem jego styl. Pani Baba wertowała „Sposób na Alcybiadesa”, za wszelką cenę chcąc znaleźć fragment, który ponoć przepisałem żywcem z powieści. Oczywiście nie znalazła, dostałem piątkę (było to czasy obowiązywania skali od 2 do 5) , zostałem przeproszony, a na koniec pochwalony przed klasą za wyjątkowe uzdolnienia. Na przerwie pobili mnie za to dwaj drugoroczniacy, bo nie lubili tych chwalonych i dbali o zachowanie równowagi w przyrodzie.

Dziś jest obchodzony Światowy Dzień Książki. Przez domniemanie chodzi przede wszystkim o książkę literacką, bo celem święta jest promowanie czytelnictwa. Data nieprzypadkowa, bo jak dowiaduję się ze źródeł dobrze poinformowanych, 23 kwietnia zmarli Cervantes i Szekspir (choć Anglik według kalendarza juliańskiego, a Hiszpan według gregoriańskiego, niezła manipulacja). Cóż, nikt nie jest wieczny, nawet takie tuzy. No i wielu ma dziś coś do powiedzenia na temat książek. Mam i ja. Od tej piątej klasy piszę o książkach, których niemal nikt poza mną nie czyta. Robię tak do dziś, co może świadczyć o pewnym niedorozwoju przysadki. Jeśli mi ktoś zarzuci to schorzenie, z pokorą głowę pochylę i w pierś się uderzę.

I tak w ten Światowy Dzień Książki myślę sobie, czy nie lepiej byłoby jednak hodować chomiki, które może zbyt mądre nie są, ale nie zmuszają do nadmiernego wysiłku. Chomik w dzień śpi, w nocy hasa, wole napycha i daje się lubić. I nikt niczego więcej się po nim nie spodziewa. Chomik zatem nie może rozczarować. Oj, gdybym o tym wiedział, kiedy byłem w piątej klasie…

13.4.12

Gdzie drwala rąbią, tam duchy lecą

Duch Pana Witolda polatywał niespiesznie nad laskami, piaskami, klifami i falami Pomorza, Zachodniego zresztą, tak bohatersko odzyskanego z teutońskich wrażych łap piastowskiego niemal zakątka. Niespiesznie, bo raz, że pogoda już była posezonowa, przymrozkami listopadowymi pachnąca, co dla przybysza z południa stanowiło pewien dyskomfort, a dwa, że lot ten bezcelowy nie był, lot to był zwiadowczo-poszukiwawczy, rzec można. Duch Pana Witolda szukał otóż ciała Michała Witkowskiego. A właściwie to na odwrót było. Bo ciało Michała Witkowskiego duchowi Pana Witolda na nic, choć to hipochondryk poddający się często zabiegom higieniczno-odkażającym, a duch Pana Witolda Michałowi Witkowskiemu jak najbardziej potrzebny, bo jak obszył do prozy się przyda.

Duch Pana Witolda polatywał, na nieznane mu zachodniopomorskie zakątki zerkał, na Międzyzdroje, Lubiewo, Grodno i Świnoujście nawet na wyspie Wolin rozpromowane. A Michał Witkowski stał na polanie, otoczony sosenkami i odległym szumem fal i kombinował wśród zgromadzonego wokół niego zbędnego szpeju (laptop, elektryczna szczoteczka do zębów, Nokia 3010, paralizator antyterrorystyczny, wszystko bez prądu), jak by tu nie tylko prozę fabularną uskutecznić, ale żeby ona i wystarczająco kulturalna była w nurcie meta i post, i prowokacyjnie niegrzeczna w nurcie glamour masculinum, żeby odpowiednio wysoka na Nike i niska na paperback ze stacji benzynowej, żeby i kryminał, i romans, i nostalgiczna obyczajówka peerelowska. Bo ambitny był Witkowski, choć luzak. I pewny siebie, bo wsparcie miał Jacykowa. Murem za nim stał. Umownym.

Michał Witkowski po prawdzie nawet nie stał na tej polanie, tylko siedział na pieńku, kawkę Kopi Luwak z termosu po kapce przelewał do ćmielowskiej filiżanki i ze smakiem sączył. No sugar. I w górę patrzył, na niebo, wszak nikt weny pod nogami nie szuka. No cigarettes. Parę proteinowo napakowanych farmaceutyków organizmowi już zaaplikował, więc koncentrację miał zawyżoną i odczucia termiczne w granicach komfortu. Czuł, że kocha Pomorze Zachodnie, nie dbając nawet o wzajemność. No drugs.

Siedział wytrwale, bo wiedział, że to mu się przyda do prozy.

Michała Witkowskiego siedzenie nagrodzone zostało. Duch Pana Witolda, co polatywał nad laskami, piaskami, klifami i falami, wypatrzył Miszkę i lot ku niemu zniżył, a nawet na skraju polany otoczonej kłującymi krzakami jeżyn bezpiecznie wylądował. Faję oldskulową z zębów wyjął, kapelusz filcowy nicejski poprawił (bo nie wiedział, czy z Miszką witać się przez kapelusza uniesienie, wszak to już obyczaj zaginiony, ale czasami obyczaje z pozoru zaginione do łask wracają, jak choćby łydek dziewczyńskich chłostanie witkami w Lany Poniedziałek, do którego jednak co najmniej jeszcze pół roku było). Zatem poprawił i w te słowa do Witkowskiego przemówił, choć palicem go jednoznacznie nie wskazał.

Widzisz, Witkowski, szmat drogi przebyłem, a jeszcze większy szmat przede mną. Alem w imię wartości wyższych się nie zawahał. Wezwałeś imię moje Witold, ferdydurki i pornografie moje przejrzałeś, co tam przejrzałeś - organicznie wchłonąłeś, jakbyś szpik z kosteczek chickenwingsów wysysał. Kiedy lubieżne Lubiewo i tirowską Margot pisałeś, nie byłeś jeszcze tak chłonny, siermiężniej bałamuciłeś. Prostej samoświadomości ci nie stawało. Substytutów szukałeś, na sesje dla cekaemów czy viv się dla zdobycia doświadczenia wpraszałeś, prowokacje dla pudelków i superekspresów prokurowałeś. A jak wysokie obcasy interwiew ci zaproponowały, toś na tę okazję nawet nowy flakon Obssesion Calvina Kleina kupił, chociaż teraz wstydzisz się do tego przyznać. Zresztą, co tam wspominać, na teraźniejszość popatrzmy. Teraz wszak dumnie jak Don Kichot z kopią na sztorc motorowerem po leśnych duktach pomykasz, boś się w końcu swego Sancho Pansy w postaci międzyzdrojskiego przystankowego luja dochrapał, coś go przyhołubił doładowaniami heyah i pizzami z kiełbasą bez pieczarek, coś go z bielizny intymnej w postaci bokserek przy nadarzającej się okazji ograbił, o szaliku Pogoni nie wspominając. Dorastasz, cwaniejesz, Witkowski, choć woli silnej jeszcze nie masz, papierosy, w dodatku cudze palisz, choć zapas gumy nicorette ze sobą na Pomorze Zachodnie przywiozłeś.

Duch Pana Witolda powietrza zaczerpnął, bo choć tego nie potrzebował, to jod odzyskany marnować się nie powinien, i kontynuował.

Tyś, Witkowski, umyślił, takie opus magnum na własne trzydziestopięciolecie stworzyć, bo w dzisiejszych czasach do czterdziestki trzeba się wyrobić musowo, potem postęp technologiczny absolutnie wyklucza. A wykluczenia się boisz, oj boisz. Starałeś się, Warszawę porzuciłeś (choć widok na Smyka i London Steak House rzeczywiście żalowy, ale nie wiem, coś w stypendialnej Brukseli przez okno widział), o konwencję zadbałeś, kompozycję starałeś się trzymać w ryzach, nie zawsze skutecznie, realia późnego Peerelu i wczesnego Balcerowicza rozkminiłeś detalicznie, nawet uczucia wyższe, jak miłość do pieniędzy i nienawiść z powodu pieniędzy, zawarłeś. Widać, że miksturę według przemyślanej receptury przyrządzałeś.

No i różni ci teraz kadzą, aj aj cmokają, żeś taki niewyszukanie wyuzdany, paraliteracko uzdolniony i pokrętnie wysublimowany, że teraz to już nie cekaemy, vivy i pudelki, ale uważam rze albo NaTemat Lisa tylko w grę wchodzą. Ja ani nadmiernie ciebie motywował nie będę, ani niepomiernie w czambuł (wydzielony oddział Tatarów dokonujących zagonów w głąb terytorium przeciwnika) potępiał. Co rzec miałem, tom rzekł. Jednego jednak wybaczyć ci, Witkowski, nie mogę. Nie mogę i już. Zbyt wiele lat na obczyźnie spędziłem. Nie wiesz? Ano tego, żeś Mariolę  Cierpisz, niestrudzoną stróżówkę prawa z Międzyzdrojów, krawężniczkę tutejszą na bezprawie ciętą, na pastwę po tym całym bajzlu, coś tu w lesie sprokurował, pozostawił, gdy ona już dawno do Świnoujścia awansowana być powinna. Choć z drugiej strony niechętnie rozumiem, że bohaterowie męscy bliżsi są twemu sercu, taksówkarzowi Wojtkowi nawet szyby w golfie przez złych ludzi rozbite sfinansowałeś. To tyle bym ci rzekł, Witkowski.

Tym razem duch Pana Witolda wstrzemięźliwy w gestykulacji nie był i Witkowskiego palicem jednoznacznie i oskarżycielsko wskazał.

Witkowski akurat Kopi Luwak dopijał.

Duch Pana Witolda faję wygasłą dizajnerską między zęby wcisnął, poły gabarynowego płaszcza zagarnął i śmignął na jakimś zarąbistym widać żabojadzkim dopalaczu na azymut do boskiego Buenos, bo zimę tam spędzić zamiarował.

Witkowski po namyśle nad słowami zasłyszanymi talizmany swoje, pendrajwa na usb i nogę (lewą) Barbie, co je na szyi ku pokrzepieniu sztucznemu serca nosił, gwałtownie zerwał i precz impulsywnie w krzaczory odrzucił. W ten sposób od zmory dzieciństwa się uwolnił, i od zmory prozy się uwolnił, i wolność wokół zapanowała pod siedmiobarwną tęczą, co między Lubiewem a Świnoujściem aż chyba na niebie stanęła.

A sosny szumiały nie wiedząc, czy to się do prozy przyda. 

Witold Gombrowicz, portret Łukasz Martyka, absolwent LO im. Mikołaja Kopernika w Tuchowie
Michał Witkowski, portret – Paulina Lignar, absolwentka ASP w Krakowie

Michał Witkowski, Drwal, Świat Książki 2011

5.4.12

W tej metodzie szaleństwa brak

Wysoki Trybunale, Szanowna Ławo Przysięgłych, Znakomity Kolego Prokuratorze Trzeciej Rangi, zgromadzeni licznie Panie i Panowie. Santé, santé wszystkim!

Dzisiejsze posiedzenie Wysokiego Trybunału, którego wokandę w całości wypełnia casus oskarżonej z wielu paragrafów Juli Zeh, nota bene mojej klientki, jest w moim głębokim przekonaniu, a wkrótce zapewne także w przekonaniu Wysokiego Trybunału, klasycznym przykładem tego, co w literaturze przedmiotu nazywane jest pomyłką prokuratorską, z całym należnym szacunkiem dla mojego Znakomitego Kolegi Prokuratora Trzeciej Rangi. W dodatku pomyłką dotkliwą.

W imieniu mojej klientki, oskarżonej z dezynwolturą o popełnienie czynu zagrożonego karą temporalnej anatemy, wnoszę o wyrok uniewinniający w świetle niepodważalnych argumentów, które w dalszym ciągu swojej mowy obrończej przedstawię Wysokiemu Trybunałowi.

Wysoki Trybunale, Szanowna Ławo Przysięgłych, Juli Zeh została oskarżona mianowicie o popełnienie kiepskiej powieści, a Pan Prokurator jako dowód przedstawił Corpus delicti. Zaiste, jakże słabe to oskarżenie, w którym główny dowód prokurowany jest z premedytacją przez samą oskarżoną. I za jej przyzwoleniem, ba, za jej namową jak najszerzej kolportowany. W dodatku z całkowitą świadomością faktu, że świat cały dookolny, bardziej lub mniej sterylny, od umownego markera zmiany czasu począwszy i na nim skończywszy, zna literaturę lepszą, ciekawszą, bardziej nacechowaną emocjonalnie i stylistycznie, a zarazem blisko spokrewnioną tematycznie. A nazywa się ten typ literatury ANTYUTOPIĄ.

Mowa moja powinna być krótka i prosta, bo o ile prawa mogą być mniej lub bardziej twarde, to sprawiedliwość nieodwołalnie powinna być co najmniej niedowidząca. I nie powinna być niedorozwinięta, a mądrej sprawiedliwości dość kilka słowie (że wprowadzę formę archaiczną dla podniesienia temperatury oracji). Jednak bez rysu historyczno-teoretycznego obejść się nie może. 

A zatem – aby istniało coś anty-, musi istnieć coś pro-, albo choćby coś neutro-. Co do tego występuje zgoda powszechna, nieprawdaż? Konieczny jest punkt odniesienia, bez którego doktryna manichejska w chaos wewnętrzny mogłaby popaść, nie znajdując osi współrzędnych (z których jedna nosi miano osi odciętych, o czym warto wspomnieć w pałacu Iustitii). O utopii wiele mówić nie będę. Ci, którzy nonszalancko kojarzą ją z utopencem, kontrowersyjną acz popularną wśród słynących z die biologische Ausdauer  ludów Czech i Moraw zakąską, pozostaną przy opinii, że tygodniowa marynata lepsza od dwutygodniowej (lub na odwrót). A jeśli kto przypadkiem w procesie edukacyjnym o Platonie, Morusie, a nie daj bóstwo (poprawność polityczna zobowiązuje mnie do utajnienia imienia własnego wzywanego bóstwa), Campanelli i Baconie (nie mylić, nie mylić, bo mięsny jeż czuwa!) słyszał, ten wie, że utopia to w ogólnym zarysie wyraz człowieczej tęsknoty za lepszym światem. Twórcy utopii niestety nie mogli wiedzieć, bo niby skąd, że lepiej już było. My wiemy, bo mamy internet.

Istnienie utopii w logiczny sposób sprowokowało powstanie antyutopii, innymi słowy utopii negatywnej, która ukazywała społeczeństwo podporządkowane zideologizowanemu systemowi władzy. Żyją jeszcze ci (dzięki nadludzkiemu wysiłkowi woli), którzy pamiętają (dzięki niekwestionowanemu postępowi farmakologii), że antyutopia propagowana była w najpiękniejszym ze światów w sposób ściśle limitowany (dzięki bezdebitowej technice powielaczowej). Ci, którzy mieli dostęp, mogli się mienić równiejszymi wśród równych, jednak przez fakt ten bardziej na ryzyko gwałtownego zrównania w dół narażonymi. Wszak gdy się siedzi chcąc nie chcąc we wnętrzu zegarka (takiej choćby ruhli, która szczyciła się brakiem tego, co w zegarku stanowi  kwintesencję i decyduje o jego punktualności i niezawodności – czyli kamieni, jakichkolwiek, nie tylko szlachetnych), to czytanie opisu jego budowy może prowadzić do pojawienia się chęci demontażu, bo takie korupcyjne ciągoty zawarte są w człowieczej naturze (corumpo, corumpare – zniszczyć coś u podstaw, jak uściśliliby klasycy). A jaki zegarek chce stać się truchłem? (Ciażołyje czasy – rzekł sołdat, taszcząc zegar z wieży kościelnej.) Póki może, bije...

Panie mecenasie, drogi kolego, proszę na temat. Czas leci.

Wysoki Trybunale, Szanowna Ławo Przysięgłych, Znakomity Kolego Prokuratorze Trzeciej Rangi. Przepraszam, że wystawiam na próbę waszą cierpliwość. Jednak mowa obrończa to nie handbuch, gdzie stoi bezdusznie i lakonicznie napisane, że wybitni antyutopiści to Orwell, Huxley czy Zamiatin. Tak, wiek miniony charakteryzował się tym, że krążył nad nim nader energicznie antyutopijny Zeitgeist. W odpowiedzi na wystrzał z Aurory, rzecz jasna.

Moja klientka, Juli Zeh, przy całej mojej do niej sympatii, nie zagości na tej podręcznikowej liście nawet w trzecim rzędzie. I wcale nie dlatego, że wiek już inny, o duchu nie wspominając, a Aurora robi za skrzynkę na pelargonie. Można byłoby zapytać, czy oskarżona sama by tego chciała. Ja aber nein?  Gdybym miał odpowiedzieć w jej imieniu, rzekłbym: JA. Ale jak wiemy, chęciami piekło jest wybrukowane, a na tym bruku swój Totentanz wykonują ci, którym za bardzo nie wyszło. I to jest dla nich kara największa. Tym bardziej, że obuci są w drewniaki.

Jest-li zatem sens karać Juli Zeh? Czy aseptyczność stworzonego przez nią systemu, zwanego dla niepoznaki METODĄ, nie stała się prowokacją prowadzącą do zbrukania twórczej omnipotencji tego/tej, który/a ją stworzył/a?

Przypomnę, że źródłem wszelakiego nieszczęścia w powieści jest błąd prokuratorski. Chyba nie chcielibyśmy, aby nieszczęście podobne przydarzyło się hier und jetzt. Na pewno nie chcielibyśmy. Pozostawmy zatem Juli Zeh i Corpus delicti ich własnemu losowi. Minie czas i moja klientka się otrząśnie, wróci do normalnej formy. Zresocjalizuje się. Aminokwasy i pH ustabilizują się na poziomach akceptowalnych. To pewne. A sobie pozostawię prawo do ostatniego słowa: Manetekelfares, Wysoki Trybunale, Szanowna Ławo Przysięgłych, Znakomity Kolego Prokuratorze Trzeciej Rangi. Manetekelfares
Czy może jednak die Auferweckung?

Wnoszę o uniewinnienie ze względu na nikłą szkodliwość społeczną. Grüß Gott, meine Damen und Herren. Ups, przepraszam – santé.

Santé, panie mecenasie.


Juli Zeh, Corpus delicti, W.A.B. 2011

2.4.12

Ostrożnie z tymi obchodami

2 kwietnia każdego roku (niezależnie od jego przestępności lub braku tejże) ogłoszony jest Światowym Dniem Książki Dziecięcej. To dzień urodzin Andersena, wszak to nie jego wina, że na imię dano mu Hans, zabezpieczając się przezornie Christianem (oto znakomity przykład aktywnego nadzoru rodzicielskiego). Co prawda nie wiem, kto dokonał ogłoszenia (nie jestem aż tak dociekliwy, mogę jednak sądzić z dużym prawdopodobieństwem, że był to organ zainteresowany zwiększeniem sprzedaży książek dziecięcych, wszak dziś chodzi tylko i wyłącznie o to, co to nie wiadomo o co chodzi). Nie wiem również, jak  pomysłodawcy ustosunkowują się do literatury dziecięcej, która wszak jest tylko błahym pretekstem do powstania POWAŻNEJ I DROGIEJ KSIĄŻKI DZIECIĘCEJ (z lubością odeślę choćby do „Fonsita i księżyca” Noblem obarczonego Maria Vargasa Llosy – nota bene interesujące jest u tego autora umiłowanie imienia Alfons w przeróżnych odmianach).

Książka dziecięca w większości przypadków intencjonalnie jest przeznaczona dla małoletniego czytelnika z nierozbudzonym jeszcze libido, chyba że jest zbyt nasycona elementami psychoanalitycznymi (vide choćby znamienna szafa u C.S. Lewisa), wówczas egzegezy muszą podejmować się saperzy-neofreudyści.

Ostatnimi czasy często można zaobserwować zjawisko niezgodności charakterów między małoletnim czytelnikiem a książką dziecięcą (bez względu na to, jaki gatunek literacki lub nieliteracki ona reprezentuje). Skutkuje to konsekwentnym wzajemnym unikaniem się. Jednak czasami wsteczne i konserwatywne elementy, wykorzystując swą przewagę w hierarchii społecznej oraz stosując niejednokrotnie szantaż emocjonalny, doprowadzają do ryzykownego kontaktu.

Jak zgubne to może mieć skutki, niech dowiedzie przytoczony poniżej przykład - wszak egzemplifikacja w dobie wszechobecnej idiosynkrazji jest ze wszech miar pożądana.

Otóż nader młody czytelnik, niechże ma na imię Alfonsik, doznaje krótkiego kontaktu z literaturą dziecięcą za sprawą babci, która układając go, wedle własnego mniemania, do snu, z uporem godnym lepszej sprawy prezentuje następujący recitativ, żywcem (pardon le mot) wyjęty z dziecięcej książeczki:

Żyła sobie mała krowa.
Była bardzo drobiazgowa.
Rzecz to wielce niesłychana,
Więc ta krowa była znana.

Gdy dorosła, duża była,
Lecz się wcale nie zmieniła.
Drobiazg ciągle był jej w głowie,
Drogie panie i panowie.

W stadzie życia to nie miała,
Bo gdy tylko przybieżała,
Tak ryczały inne krowy:
Unikamy drobiazgowych!

Odrzucona, posmutniała,
Na wycieczkę się wybrała.
Napotkała w drodze byka.

Dziś po trawie drobiazg bryka!

Nikt nie wie, dlaczego akurat to zapładniające dzieło babcia uznała za godne utrwalenia w pamięci wnuka. Nawet Alfonsik po dokonaniu ewaluacji doszedł do wniosku, że nie jest to utwór wybitny. Babcia ze względu na wiek osobniczy nie ponosi odpowiedzialności za nieświadomą deprawację. Jej bezrefleksyjny wybór okazuje się jednak nieokiełznaną propagandą prokreacji rogacizny, który to proces doprowadza do nasilenia się efektu cieplarnianego, czego tu rozwijać nie będziemy, bo to nie czas i miejsce.

Alfonsik jednak od tej pory zrażony do literatury dziecięcej, eo ipso do dziecięcej książki, ogłosił w obecności babci obywatelskie nieposłuszeństwo i już nigdy nie pozwolił jej na podobne praktyki (czyli czytanie przed rzekomym snem).

To tylko drobny przykład, który niepodważalnie dowodzi, jakie zgubne skutki może powodować nieskrępowane i nieuregulowane odpowiednimi dyrektywami korzystanie z książek dziecięcych. Przykłady można by mnożyć... 

Dlatego właśnie dziś, 2 kwietnia, w Światowy Dzień Książki Dziecięcej, postuluję, aby odświeżyć pamięć o tym, że ulubionym zajęciem Hansa Christiana Andersena była zabawa lalkami zrobionymi domowym sposobem. The rest is silence (Hamlet, 5, 2).