- Napiszesz !?

Nie wiedziałem, czy to było pytanie, czy rozkaz. W każdym
razie wyczułem wyraźny element perswazji. Niedobrze. Nie lubiłem być
przymuszany. Budziło to we mnie bunt, który jednak musiałem w sobie teraz stłumić.
Ze względu na okoliczności. Tłumiony bunt jest zły dla perystaltyki.
Nie odpowiedziałem, skupiając się na procesie trawiennym. Na
szczęście zdążyłem zjeść śniadanie, śniadanie to podstawa, bo potem nie
wiadomo, czy coś za dnia przypełźnie, a jeśli już, to kiedy. Świat jest
nieodgadniony i gna wściekle na łeb na szyję, zostawiając mało czasu jego
użytkownikom na prawidłowe reakcje. Chyba tak się świat użytkownikom
odwdzięcza…
- Napiszesz !?
Ten krępy w czarnym garniturze, kusawym i wyświeconym, w
czarnym śledziowym krawacie, rozchodzonych i raczej matowych mokasynach, nie
dawał za wygraną. Nie potrafił uznać, że milczenie jest złotem. Przekrwione
oczy, nieświeży oddech i wystrzępiony mankiet koszuli, który frędzelkami
wysmyknął spod rękawa marynarki –
wszystko to wskazywało, że subtelność nie leżała w zakresie jego kompetencji. I
przywiązanie do higieny. Chyba po latach odeszła od niego żona. Z młodszym. Cóż,
taki zawód…
- Napiszesz !?
Teraz już nie było wątpliwości, perswazja zmierzała
nieubłaganie w kierunku przemocy, bo krępy grzmotnął ręką w blat stołu tak
mocno, że o mało paździerze się nie posypały. Zadrżało też lustro weneckie,
którego tafla zakrywała niemal całą ścianę pokoju przesłuchań. Pomieszczenie po
drugiej stronie musiało być większe, tu ledwo mieścił się stolik i dwa krzesła,
a tam chyba loża z klubowymi ergonomicznymi fotelami, być może na piętnaście
osób, w godzinach przedpołudniowych serwują truskawki i Dom Perignon 2008, koło południa dla
podtrzymania koncentracji sznapsy z oliwką. A lunch à
la carte, choć polecana jest specjalność tutejszej kuchni – duszona grasica. Do
tego Chateau La Tour Carnet 2003 lub Chateau Larrviet Haut Brion rouge 2005. Cóż, służba trudna, wielogodzinna,
wymagająca skupienia i umiejętności analitycznych. Coś za coś.
- Napiszesz ?
O, coś nowego. Głos zmienił się niespodzianie, nie był już
napastliwy, wibrujący złością i emanujący nieskrywaną skrzekliwą antypatią. Był
to miękki, niemal aksamitny baryton, dobrze postawiony, praca nad impostacją jednoznaczna. Leciutko zmiękczone er. Musiałem przeoczyć ten służbowy changement.
- Śpiewam trochę po godzinach w chórze.
Widocznie musiał się wytłumaczyć, imperatyw taki. I
rozwinięta empatia. Nie zauważyłem, kiedy krępy wyszedł (pewnie zgłodniał i
poczuł potrzebę spożycia BigSraca, tacy jak on za weneckie wstępu nie mieli), a
na jego miejscu pojawił się drugi, też w czarnym, ale jakby mniej kusawym i
wyświeconym, a buty na pewno miał wypastowane, choć też rozchodzone, bo inaczej usłyszałbym podmianę, nierozchodzone wszak skrzypią. Oczy miał przekrwione, ale
przynajmniej o tym wiedział, bo nie dość, że założył okulary słoneczne, to
nieudolnie siorbał kawę z tekturowego kubeczka przez dziurkę w przykrywce, a zdjęcie wieczka wydawało mu się niezbyt comme il faut, jak
sądzę. Mnie też spontanicznie zaproponował siorba, ale pokręciłem przecząco
głową. Na pewno dużo słodził.
- No napisz, co ci szkodzi…
My wiemy i tak o wszystkich. I o Gainsbourgu, i o Llosie, o Thubronie,
Zagajewskim, Murakamim. Wymieniać dalej? No widzisz, wiemy… Napisz i skończymy sprawę. I ja się męczę, i
tobie czas niepotrzebnie ucieka…
Nawet było mi go trochę żal, może żona od niego jeszcze nie
odeszła, może gdzieś tam w domku na przedmieściu czekały na niego dzieciaki,
tak rzadko miał czas (bo jeszcze ten chór), żeby pograć z nimi w scrabbla albo
mariobrosa. Ale z drugiej strony był
jednak przedstawicielem systemu. Nie prominentnym, poślednim, ale jednak. Nie mogło to pozostać bez pływu na moją
decyzję.
- To co, namyśliłeś się? Napiszesz?
Pytał już bez przekonania, raczej zrezygnowany. Znów ominie
go awans.
- Inter arma silent Musae.
To musiało być mocne. I było. Niemal zdziwiłem
się pewnością mojego głosu. Żadnego zawahania, żadnej fałszywej nuty. Wstałem,
minąłem chórzystę, nawet nie próbował mnie zatrzymywać. Otworzyłem drzwi,
rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku oniemiałej loży weneckiej. Ciemnawy
korytarz sam powiódł mnie ku surowym betonowym schodom. Wiedziałem, że muszę
iść w górę. Nie myliłem się. Już po kilkunastu stopniach poczułem świeży powiew
wiatru i charakterystyczne odgłosy.
- Égalité.
Była już sesja popołudniowa drugiej
rundy. Teraz na pewno nie napiszę….
Roland Garros,
Internationaux de France 2012 (we współpracy z Czarną Serią Kryminałów Skandynawskich)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz