A o czym tu rozmyślać w pieskim towarzystwie, by znój stał się znośny? Tylko o kobietach...
Albert przeżył kiedyś krótkotrwały, acz nader burzliwy romans. Wspomnienia tego serdecznego epizodu prześladowały go długo, długo, a co jakiś czas, zda się już pogrzebane, ożywały jak hydra, co kolejny łeb w górę unosi i skrzeczy pyszczydłem obmierzłym. Nawet teraz, po latach, gdy o tym myślał, dostawał gęsiej skórki, choć może to tylko wpływ niekorzystnej aury i lichego odzienia.
Aurelia, bo tak na chrzcie dano owej damie, czerpała dziwną satysfakcję z dokuczania Albertowi. W końcu zaczął podejrzewać nawet, że prowadziła jakieś badania naukowe, które miałyby określić granicę odporności mężczyzny na stres, jednak ze względu na zakaz przeprowadzania eksperymentów na ludziach, motywy trzymała w głębokiej tajemnicy i tylko Albert, będący przedmiotem badań, jako tako w tym się orientował.
Na początku wszystko wyglądało wspaniale. I to go zmyliło i czujność uśpiło. Panna szczebiotała słodko, oczkami urzęsionymi mrugała, a wszystkie poczynania Alberta wywoływały w niej euforyczny entuzjazm. Piskom i zachwytom nad jego wspaniałością nie było wprost końca.
Niestety, szybko się okazało, że ulubionym zajęciem Aurelii jest wydawanie pieniędzy. I to bynajmniej nie swoich, lecz jego, Alberta. Gdybyż na tym się skończyło! Albert niczego nie żałował wszak swej wybrance. Nie był materialistą, przynajmniej zdeklarowanym. Ale ona uparła się, by aktywnie uczestniczył w tym procederze.
Na pierwszy ogień poszedł sklep z butami. Gdy podawał Aurelii do przymierzenia siedemnastą parę, która na oko niczym nie różniła się od szesnastu poprzednich, poczuł, że jego uczucie stopniowo przygasa. Zadumał się nad tym, lecz nie na długo. Już po chwili z zamyślenia wyrwał go głos lubej.
– Misiaczku, prosiłam o szare, a te są grafitowe!
Albert nie znosił, gdy ktoś mówił do niego „Misiaczku”. Do tego nie miał pojęcia, czym szary różni się od grafitowego, bo czyż grafit może być w innym kolorze niż szary?
Potem było jeszcze gorzej. Wysłuchał półgodzinnego wykładu o różnicach między koralowym a amarantowym oraz pogadanki o wyższości dekoltu w serek nad dekoltem karo. Całkowicie stracił węch po obwąchaniu niewyobrażalnej liczby próbek wód toaletowych i perfum. Dowiedział się, że kosmetyki dzielą się na kolorowe i pielęgnacyjne. Mimo znakomitego pogłębienia swojej wiedzy ogólnej, szczegółowo miał dość.
Myślał, że odpocznie w domu. Ale gdzież tam. Aurelia postanowiła zmienić jego życie. Na lepsze oczywiście. Zaczęła od jedzenia. Gdzież się podziała mądrość naszych babek, które wiedziały, że mężczyznę trzeba najpierw złapać, a potem dobrze karmić? Współczesne kobiety jeśli już karmią, to zdrowo i ekologicznie. Z jadłospisu znikło piwo i jajecznica na boczku, odszedł w dal schabowy i golonka. Na śniadanie na stół wjeżdżało coś, co Albert identyfikował jako karmę dla ptactwa domowego, w dodatku suchą. Na obiad dostawał gustowną kompozycję z kiełków, traw i wodorostów. Kolacji nie było. Tylko w niedzielę było nieco lepiej. Z okazji święta Aurelia szła na ustępstwa i podawała na stół rzodkiewkę. Jedną. I jeszcze deser w postaci ryżowego ciasteczka z wróżbą, której treść była o tyle bez znaczenia, że istotna była jej forma. Musiała być na tyle duża, żeby ciasteczka było jak najmniej.
Kolejną ofiarą reformatorskich zapędów Aurelii padła szafa Alberta. Któregoś wieczora, wielce podekscytowana, zaciągnęła Alberta do przedpokoju i z dumą zaprezentowała swe dzieło.
– Popatrz, Misiaczku, ułożyłam ci skarpetki według koloru. Od najjaśniejszych do najciemniejszych. Teraz łatwiej będzie Ci je dobrać.
Albert poczuł się lekko zagubiony. Dobieranie kojarzyło mu się wyłącznie z pokerem. Rzeczywiście, kilka razy odszedł od stolika niemalże w samych skarpetkach, ale nie był pewien, czy akurat o ten odległy związek między skarpetkami a hazardem chodziło jego lubej.
– A gdzie są białe? – zapytał, gdy już nieco otrząsnął się z pierwszego szoku.
– BIAŁE??? Albercie, chyba nie chcesz nosić białych skarpetek!
– Chcę – zaoponował nieśmiało. – Bawełniane były, ekologiczne znaczy. No i lubiłem je. Najbardziej te z zielonym paseczkiem. Chociaż te z czerwonym też były fajne.
– Albercie, nie kompromituj się – nadąsana Aurelia zdecydowanie zakończyła dyskusję.
Zdarzały się jednak dni, gdy opuszczała ją energia. Siedziała wtedy w kącie ze skwaszoną miną i nie odzywała się ani słowem, lecz Albert, zamiast cieszyć się krótkotrwałą chwilą wytchnienia, usiłował dociec, o cóż to chodzi jego jedynej. Oczywiście nigdy niczego się nie dowiedział. Nauczył się jednak szybko, że odpowiedź „o nic” wymaga wizyty w kwiaciarni i półgodzinnych przeprosin za bliżej nieokreślone przewinienie. „Zupełnie o nic” oznaczało, że trzeba gnać do jubilera. Albert zaczął brać nadgodziny.
Zniósł wiele, bo uczucie jego było głębokie, a cierpliwość wielka.
Jednak gdy nakryła jego ulubiony stolik plątaniną węzełków, którą dumnie nazywała serwetą i kazała mu palić w łazience, aby owego rękodzieła broń Boże nie zapaproszył, Albert nie zdzierżył. Korzystając z chwilowej nieobecności lubej zmienił zamki. Uznał, że konieczność samodzielnego prasowania koszuli to niewielka cena za odzyskaną wolność. Na wszelki wypadek przez trzy dni nie wychodził z domu. Bał się, że zdesperowana niewiasta wtargnie do mieszkania, gdy tylko drzwi się uchylą. Telefonów też nie odbierał. Nigdy nie dowiedział się, czy te środki ostrożności były rzeczywiście potrzebne. Jednak uważał, że zawsze lepiej jest dmuchać na zimne. Tak czy siak, Aurelia definitywnie zniknęła z jego życiorysu.
Aby przypieczętować odniesione zwycięstwo, Albert z premedytacją wylał na serwetkę czerwony barszcz bez uszek, za to z mnóstwem niezbędnego do poprawnego wzrostu paznokci żelaza, wysypał przez nieuwagę popiół na podłogę i pracowicie wyszukał wśród niezliczonych kanałów oferowanych przez kablówkę mecz piłkarski. Co prawda udało mu się znaleźć tylko transmisję z rozgrywek trzeciej ligi w Kuwejcie, komentowaną oczywiście po arabsku, lecz dla Alberta nie miało to żadnego znaczenia. Liczył się sam fakt. I zimne piwo.
Po wybrance pozostała mu tylko skłonność do czytania prasy kobiecej i odżywka do włosów, zresztą przeterminowana. No i samo wspomnienie. Tyle warte.
– Wszelkie podobieństwo osób i wydarzeń jest przypadkowe – rzekł Albert w kierunku psa, lecz ten skutecznie już się zawieruszył. Pies był kolegi, który wyjechał na drugi koniec kraju, żeby wziąć ślub.
***
Wzajemna nieprzystawalność natury kobiecej i męskiej od wieków nurtuje ludzkość. Przez stulecia wyklarowały się dwa dominujące poglądy na taki stan rzeczy. Jeden z tych poglądów jest artykułowany przez kobiety, drugi zaś – co zaskakujące – przez mężczyzn. Głos w dyspucie, przyznam, że w zasadzie koncyliacyjny, zabrał również Petr Šabach, a co z tego wynikło?